(…) Niedziela, 30 sierpnia, w nocy straszny stukot w okno. „Oczyniaj, skarej!”. Tato był na strychu, a mama otworzyła. Weszło ich może z dziesięciu. „Swyty lampu!”. Mama ze strachu nie mogła zapałek znaleźć. Krzyczy: „Skarej! Wychody!”. Wygnali nas do sieni i pytają się: „A gdie twyj czołowik?”. A mama zauważyła siekierę. Siostra Kasia, która miała 16 lat, zaczęła prosić: „Dzieduniu, nie bijcie nas, co my komu zrobili, nie bijcie!”. Ja to usłyszałam i mnie w uszach zadzwoniło, i upadłam bez pamięci. Mama obuchem w czoło dostała. Czaszka pękła, ale do mózgu nie doszło. A siostrę ostrzem na pół, czaszka była rozrąbana. Ale pierwsza tura nie paliła, tylko zabijała. Nie wiem, jaki to cud, że nas nie zaciągnęli do studni. Bo wszystkie studnie były zarzucone trupami. Zanim druga tura przyszła palić, to mama się obudziła i podniosła Kasię, a ona nieżywa. Podnosi mnie, a ja się ruszam. Ale nic nie pamiętam. Krwi zeszła okropna kałuża.
Wzięła mnie na plecy i wszystkimi siłami po drabinie zatargała mnie na strych, a tato w kąteczku siedział i usłyszał, że ktoś się wskrobał na strych, i myślał, że jego szukają. A mnie zerwały wymioty, ale uchem krew poszła. Czaszka wgięta i nic nie pamiętam. Jak tato usłyszał, że ze mnie rwą wymioty, a nie wiedział kto, krzyknął: „Kto jest na strychu, to niech ucieka, bo się pali dom”. Jak człowiek ze strachu, to tylko broni siebie. Nie popatrzył kto jest, żeby pomóc, i uciekł, a mama znów mnie na plecy, i nie było już drabiny. Więcej pod poniższym linkiem