– 1943 roku:
W kol. Osowik pow. Sarny sotnia UPA w drodze do Parośli II porwała 1 Polaka, po którym ślad zaginął.
W kol. Parośle I pow. Sarny sotnia UPA zamordowała w lesie 5 Polaków z kol. Wydymyr (w tym 18-letniego chłopca), następnie bandyci wjechali 50 saniami do Parośli. Przed każdą zagrodę podjechały jedne sanie, uzbrojeni mężczyźni łomotaniem w drzwi budzili gospodarzy. Do każdego domu weszło od czterech do sześciu mężczyzn. Udawali partyzantów sowieckich, ale Polaków od razu zastanowiło to, że mówili miejscową gwarą ukraińską i ubrani byli jak okoliczni Ukraińcy. Poza tym partyzanci sowieccy nie nosili zatkniętych za pasy siekier bądź toporów. Kazali napiec sobie chleba i ugotować obiad. Nikt z członków rodziny nie mógł opuścić domu. Zatrzymywano wszystkich przejeżdżających przez wieś. Zagrody były przeszukiwane. Gdy znaleziono broń, gospodarz był katowany. Jeszcze przed obiadem w domu Stanisława Kołodyńskiego, ojca cudem ocalałej dwójki dzieci (w tym 12-letniego syna, którego relacja cytowana jest poniżej), zamordowanych zostało kilku Kozaków kubańskich, zabranych „do sowieckiej partyzantki” z posterunku we Włodzimiercu. Nie chcieli oni wstąpić do UPA i mordować ludności polskiej. Z okien wielu domów Polacy obserwowali nieudaną ucieczkę dwóch chłopców w wieku szesnastu i siedemnastu lat, synów Horoszkiewiczów. Postrzelonym chłopcom Ukraińcy siekierami odrąbywali po kawałku ręce, następnie nogi, uszy, rozpruwali brzuchy, rany posolili solą i w takim stanie zostawili konających w śniegu. „W poszczególnych domach o godzinie szesnastej Ukraińcy wydali rozkazy, żeby wszyscy domownicy położyli się na podłodze, gdyż będą strzelać do rzekomo zbliżających się Niemców i przypadkowo ktoś mógłby zostać raniony lub zabity. Gdy ludzie leżeli twarzami do podłogi „partyzanci” siekierami rozrąbywali głowy wszystkim. W główki dzieci uderzano obuchami siekier lub toporów. W niektórych domach Polacy nie wykonali rozkazów, nie kładli się na podłogach, wtedy Ukraińcy łapali poszczególne osoby i mordowali w okrutny sposób. Kobietom obcinano piersi, nosy, uszy, zrywano paznokcie, odcinano dłonie, nogi, rozpruwano brzuchy. Mężczyznom odrąbywano narządy płciowe, odcinano po kawałku dłonie, ręce, stopy, rozpruwano brzuchy, rozpalonymi drutami wypalano oczy, obcinano języki, nosy, uszy, na to sypali sól. Rozrąbywali głowy plastrami, po kawałku. W okropnych męczarniach ci ludzie konali, a Ukraińcy – „striłci” UPA z ironią i uśmiechem na twarzach mówili: – Przeklęte Lachi, sobacze syny, tutaj wasza Polska, już jej nie zobaczycie” (Antoni Przybysz: Z umęczonego Wołynia, Wrocław 2000, s. 63).„Warta szczelnie otaczała nasz dom. Wtedy to mama spytała ojca, co ci robili? Czy mocno bili? Za co? Ojciec odrzekł, że im nie chodziło o słoninę, lecz o broń. Mama powiedziała, że nas chyba pomordują, na co ojciec nic nie odpowiedział. Siedział ze spuszczoną głową, bez słowa. Mama modliła się półgłosem, prosiła Boga, by jej dzieci nie zostały sierotami. Po dłuższym czasie, do sypialni wszedł dowódca z miną bardzo zadowoloną, za nim kilku bandytów rozebranych do koszul, roześmianych. Dowódca powiedział nam: „Musicie się położyć, my was powiążemy, żeby Niemcy was nie skrzywdzili za przetrzymywanie i karmienie partyzantów”. Rozkazał położyć się twarzą do podłogi i nastąpiło bestialskie mordowanie, rąbaniem naszych głów siekierami. Oprawców było wielu, gdyż mordowano nas prawie jednocześnie. Mordercy przebywali w naszym domu w dalszym ciągu, ucztując. W czasie mordowania słyszeliśmy krzyk mamy, która kątem oka musiała widzieć mordowanie dziadka, babci i ojca (swego męża), gdyż leżała obok niego. Po chwili ucichła. My – [ja] z siostrą – leżeliśmy nieco dalej obok kołyski, z nogami do głów rodziców. Po upływie jakiegoś czasu, odzyskałem przytomność i usłyszałem głos banderowców z kuchni, chodzących tam i z powrotem. W tym czasie słyszałem rzężenie mamy. Do dziś nie wiem, dlaczego nie wstałem? Usłyszałem wnet kroki zbliżającego się do sypialni mordercy i natychmiast ułożyłem się w tej samej pozycji (chyba tylko z woli Boga). Wtedy to morderca otworzył drzwi, rąbnął siekierą, chwilę postał, zamknął drzwi i poszedł. Wtedy to ponownie poruszyłem się, gdyż bardzo bolały mnie ramiona. Słysząc pojedyncze już tylko głosy oprawców, nie próbowałem wstać. Po chwili znów otwarły się drzwi, morderca popatrzył, ponieważ nikt nie dawał znaku życia, zamknął drzwi i wtedy wszystko ucichło. Po przerażającej ciszy, usłyszałem odgłos skrzypiących sań, oddalających się. Odczekałem jeszcze jakiś czas i dopiero wtedy zacząłem poruszać się. Wstać jednakże nie mogłem. Cały byłem bardzo obolały, odrętwiały. Wtedy to młodsza moja siostra Teresa musiała odzyskać przytomność, gdyż poruszyła się, macając ręką podłogę. Spytałem: „Lilka, ty żyjesz?”, na co siostra ze zdziwieniem odpowiedziała, raczej spytała – „Dlaczego miałabym nie żyć? Dlaczego my leżymy na podłodze?”. Wtedy ja powiedziałem, że tak nam oni kazali położyć się i wszystkich nas wybili. Ja jestem ranny, bardzo mnie wszystko boli. „To ja chyba też jestem ranna, bo mam takie poklejone włosy i bardzo boli mnie głowa”. Byliśmy bardzo zziębnięci, zdrętwiali, zalani krwią. Lila wstała i pomogła mnie wstać. Widok, który naszym oczom okazał się, był straszny. Nie do objęcia umysłem ludzkim, tym bardziej umysłem dziecięcym. Rodzice mieli głowy rozrąbane na pół. Mamy długi warkocz był odcięty. W głowie ojca pozostawiona siekiera, co oznaczałoby, że słyszane przeze mnie jęki wydawał ojciec, którego dobito. W kołysce najmłodsza Bogusia, w wieku 1,5 roku, uderzona była siekierą w czoło. Przez dłuższy czas była w konwulsjach, które miotały kołyską. Lila wzięła ją na ręce i po chwili Bogusia zakończyła życie. Z nosa wydobyła się „bańka” – był to mózg. Wraz z siostrą odczuwałem straszne pragnienie picia. Przechodząc przez trupy pomordowanych do kuchni, upadliśmy w kałużę krwi. Z trudem, bardzo wtedy właśnie przerażeni, zrozumieliśmy, co się stało. Doszliśmy do kuchni, w której było przerażające zimno – zostawili otwarte drzwi, a mróz sięgał ponad 20°C. /…/ Tak w męczarniach doczekaliśmy rana następnego dnia. /…/ U stryjka wszyscy tak samo pomordowani. Naprzeciw u sąsiadów ten sam widok. Nie widać żywej duszy. Słychać za to straszne wycie psów. Nie dymiły nigdzie kominy. Wróciliśmy z podwórka do domu. Piec chlebowy był ciepły, usiedliśmy przy nim zasłaniając się pasiakiem. W pewnym momencie usłyszeliśmy skrzypienie sań i zbliżające się kroki ludzkie. Lila stwierdziła, że to na pewno banda wróciła i teraz nas dobiją, więc trzeba się pomodlić. Ponieważ mnie trudno było siedzieć, leżałem z głową na poduszeczce trzymanej w rękach Lili. Wtedy odrzekłem, że ja nie mogę się nawet modlić, tak mnie wszystko boli. Lila postanowiła, pocieszając mnie, modlić się za nas dwoje. Jako pierwsi weszli Niemcy z psem, który od razu skoczył do nas,. Ściągnięto zasłonę. Ujrzeliśmy znajome nam twarze Jana i Antoniego Przybyszów. Weszła też z nimi kobieta. Była to Kazimiera Sulikowska z Antonówki, która bardzo nas namawiała i przekonywała, żebyśmy z nią poszli. My natomiast nie chcieliśmy iść nigdzie i z nikim z naszego domu. Po dłuższym czasie przekonała nas, że ponieważ jesteśmy bardzo ranni, musi zawieźć nas do lekarza. /…/ Byłem uderzony obuchem siekiery w tył głowy. Pęknięta i wgnieciona kość czaszki, wybite przednie zęby. Duże wgłębienie i ciągłe cierpienie – zawroty głowy, ból serca, potworne lęki pozostały jako „pamiątka” mordowania Polaków. Lila była także uderzona obuchem w tył głowy. Pęknięta, wgnieciona kość czaszki. Rana długo nie mogła się zagoić. Przez wiele lat cierpiała na dokuczliwe bóle i zawroty głowy. Wybite przednie zęby. W dniu mordowania byliśmy w wieku: ja – 12 lat, siostra Lila – 9 lat.” (Witold Kołodyński; w: Siemaszko…, s. 1213 – 1219). O wyczynach tych „partyzantów sowieckich”, a faktycznie bojówki banderowskiej, pisze Antoni Przybysz w książce „Wspomnienia z umęczonego Wołynia”: „W południe Ukraińcy przyprowadzili do domu Bronisława Stągowskiego z sąsiednich domów kilka panienek i młodych mężatek i urządzili zabawę. Jeden z bandytów grał na harmonii, a pozostali – trzydziestu mężczyzn tańczyli na zmianę z tymi kobietami. Wszyscy byli pijani i wobec panienek i mężatek zachowywali się brutalnie i wyrażali się wulgarnie. O godzinie czternastej wyprowadzili z domu starszych ludzi i dokonali zbiorowego gwałtu na kobietach. Kobietom opierającym się przykładali noże do gardeł, względnie lufy karabinów lub naganów do głów i w ten sposób zmuszali je do uległości. Po tej zwierzęcej zabawie zezwolono kobietom pójść do swoich domów.” (Przybysz…, s. 62). W piwnicy Klemensa Horoszkiewicza ukrywana była sześcioosobowa rodzina żydowska Dawida Balzera, których Ukraińcy nie wykryli i ocalała. Była ona świadkiem rzezi rodziny polskiej. „Bandyci Ukraińskiej Powstańczej Armii po zamordowaniu mieszkańców Parośli, obrabowali wszystkie domy. Zabrali odzież, bieliznę, pierzyny, poduszki, kołdry, obuwie, koce, płótno lniane, materiały utkane z owczej wełny, kożuchy, zboże, mięso, słoninę, konie bydło, owce, lepsze naczynia. /…/ Zrabowane mienie bulbowcy załadowali na sanki, a bydło przywiązali do furmanek i pojechali do wiosek Cepcewicze i Dubówka. Tam dokonali podziału między siebie łupu zdobytego na Lachach (Przybysz…, s. 64 – 65). Według W. i E. Siemaszko w Parośli Ukraińcy wymordowali 149 Polaków i 6 Rosjan /?/. A. Przybysz stwierdza, że wymordowali oni 143 mieszkańców kolonii, w tym 43 dzieci w wieku do 14 lat, – pomijając 5 Polaków, mieszkańców sąsiedniej kolonii Wydymer, zamordowanych świtem tego dnia, których celowo wyznaczył po zwózkę drzewa z pobliskiego lasu sołtys tejże kolonii Ukrainiec Iwan Wołoszyn (była to jedyna ukraińska rodzina zamieszkująca w Wydymerze), wiedzący o zaplanowanej rzezi. Siemaszkowie podają liczbę 20 osób spoza Parośli, które przebywały w tym dniu z różnych przyczyn w tej kolonii i także zostały zamordowane. „Ponadto zamordowana została bliżej nie ustalona liczba Polaków NN, przejeżdżających w tym czasie przez Paroślę i zatrzymanych przez bulbowców.” Mord odkryli na drugi dzień sąsiedzi z okolicznej miejscowości przyjeżdżając do Parośli w różnych sprawach. Policja niemiecka nie zainteresowała się zbrodnią. Dopiero z Antonówki przyjechało dwunastu niemieckich żołnierzy, którzy byli zatrudnieni przy budowie drewnianego mostu na Horyniu. Pod ich osłoną dokonano pochówku ofiar – obawiano się napaści bandy. „Wykopano duży grób na górce obok budynków Jezierskich, w którym pochowano wspólnie wszystkich pomordowanych. Ciała ułożono rodzinami obok siebie, w ubraniach w jakich zostali zamordowani. Trumien nie było. Usypano wysoką mogiłę, na której postawiono duży dębowy krzyż, na którym napisano wypalając prętem żelaznym: „TUTAJ SPOCZYWAJĄ MIESZKAŃCY KOLONII PAROŚLE, ZAMORDOWANI W DNIU 9 LUTEGO 1943 ROKU’. Na tym pogrzebie był ksiądz prałat Dominik Wawrzynowicz z Włodzimierca, który poświęcił grób” (Przybysz…, s. 68). Mordercy pochodzili głównie z okolicznych wsi ukraińskich: Butejki, Romejki, Wielki Żełuck, Żółkinie, Bielatycz, Kołki. W rzezi Parośli brali udział Ukraińcy z różnych grup społecznych, np. pracownicy Widdiłu Oswity (Wydziału Oświaty) z Włodzimierca, sołtys kolonii Wydymer Ukrainiec Iwan Wołoszyn, synowie duchownego prawosławnego oraz „zwykli” chłopi ukraińscy. „Zamordowano 173 osoby, tylko 11 osób, przeważnie dzieci, ciężko okaleczone, zostały potem uratowane. Jak zwykle czyniły to bandy, po dokonanym morderstwie gospodarstwa ograbiono, zabierając cały dobytek i żywy inwentarz. Późniejsze oględziny pomordowanych wykazały szczególne okrucieństwo oprawców. Niemowlęta były przybijane do stołów nożami kuchennymi, kilku mężczyzn było obdartych ze skóry pasami, niektórzy mieli wyrywane żyły od pachwiny do stóp, kobiety były nie tylko gwałcone, lecz wiele z nich miało poobcinane piersi. Wielu pomordowanych miało poobcinane uszy, nosy, wargi, oczy powyjmowane, głowy często poobcinane. Po dokonaniu rzezi mordercy urządzili libację w domu sołtysa. Po odejściu oprawców, wśród resztek jedzenia i butelek po samogonie znaleziono martwe dziecko około 12-miesięczne, przybite bagnetem do stołu, a w ustach dziecka włożony był niedojedzony kawałek kiszonego ogórka.” (Czesław Piotrowski: „Zlikwidowanie osiedla i miejscowości na Wołyniu”; za: http://wolyn.ovh.org/opisy/parosla-09.html ). Oprócz mieszkańców Parośli, w kolonii zostały zamordowane tego dnia – z Wydymera: Józef Burzyński lat 20, Marcin Kopij lat 45, Ignacy Moskowicz lat ~40, Jadwiga Rudnicka lat 14; z Majdanu: Jankiewicz Józef lat 24 i Stanisława lat 28 z d. Wożniak; z Grabiny Bolesław Burzyński lat 36. Zbrodni w Parośli dokonał Oddział Wojskowy banderowskiej OUN Hryhorija Perehijniaka „Dowbeszki-Korobki”, uznawany za pierwszą sotnię Ukraińskiej Armii Powstańczej. Była to pierwsza masowa zbrodnia dokonana na kresowych Polakach przez UPA. Perehiniak „Dowbeszka – Korobka” odsiadywał przed 1939 r. wyrok w polskim wiezieniu za zabójstwo sołtysa – Polaka. Razem z nim był więziony Stepan Bandera. Już 22 lutego zginął on w potyczce z Niemcami. „Wyprowadziliśmy się na Setkówkę, odległą o 7 km od Horodźca do babci. Do Antonówki mieliśmy przez las prosto torem kolejowym, 7 km z boku była ukraińska wieś Swarynie, a po drugiej stronie polskie kolonie. W Swaryniach mieszkało dwóch braci Polaków z rodzinami, którzy byli kowalami. Gdy zobaczyli, co się dzieje, chcieli przyjechać na Setkówkę z rodzinami, byle uniknąć śmierci. Ukraińcy ze Swaryń bardzo ich prosili, żeby zostali, gwarantując im bezpieczeństwo, bo cóż wieś pocznie bez kowali. Jakie to okazało się fałszywe. W niedługim czasie kowale ci zostali zamordowani wraz z rodzinami. W sumie 10 osób. Moja babcia zachorowała. Prosiła wnuczka, żeby przywiózł księdza do ostatniej spowiedzi. Ponieważ ksiądz z Antonówki czasowo wyjechał, więc mój cioteczny brat Aleksander Ślązak pojechał po księdza do Włodzimierca niedalekiej parafii. Wracając z powrotem wiózł Helenę Czarnecką, która odwiedzała swego brata w więzieniu w Włodzimiercu. Dojechali po drodze do polskiej wsi Parośla i tam zostali zarąbani siekierami. Opowiadał potem ksiądz z Włodzimierca, że gdy jechali przez Paroślę we wsi była pustka, nikt nie chodził czy do obory czy po wodę, gdy wracali do Włodzimierca to samo. Ksiądz zaproponował Olkowi, żeby przenocował we Włodzimiercu, ale ten odważny powiedział, że nic niepokojącego nie widzi. Pojechał i w pierwszym domu, gdy wjechali do Parośli, zostali zaprowadzeni do domu i zarąbani.”. (Franciszka Kraśnicka; w: „Wołanie z Wołynia” nr 3 (112), maj – czerwiec 2013 r.).
– 1944 roku:
W majątku Białowody pow. Tomaszów Lubelski zabici zostali: Grotthuss i Ewa Jankowska z Jabłońskich wraz z mężem. (Walki polsko-ukraińskie na Lubelszczyźnie w latach 1943-1944; w: www.kresy.pl ; 22 lutego 2012). Oraz: „Z początkiem 1944 r. na Chełmszczyźnie powstały pierwsze dwie bojówki Służby Bezpieki, które skierowano w teren do działań terrorystycznych, takich jak mordowanie właścicieli ziemskich i palenie ich majątków. Prawdopodobnie to jedna z tych bojówek zamordowała w pow. hrubieszowskim, w majątku Radostów, Kazimierza i Odettę Dobieckich. Z kolei druga z nich, 9 lutego 1944 r. w majątku Białowody, zamordowała Grotthussa i Ewę Jankowską z Jabłonowskich..” (Marian Adam Stawecki: „.Rajd śmierci pod Tomaszowem Lubelskim”; „Tygodnik Tomaszowski” nr 12 z 20 marca 2012 r; w: http://www.tygodniktomaszowski.pl/index.php option=com_content&view=article&id=304%3Ahistoria-rajd-mierci&catid=5%3Ahistoria&Itemid=7; 14.04.2012).
We wsi Brykoń pow. Przemyślany: „Mój wujek, Ferdynand Machner, pojechał z Poluchowa Małego do Brykonia w dniu 09.02.1944 r., gdzie miał dom. Prawdopodobnie ktoś uprzedził go o możliwym napadzie, gdyż schował się do kryjówki znajdującej się pod podłogą kuchni. Wejście do niej było pod blachą ochraniającą podłogę przed iskrami z popielnika. Jednak jego przybycie musiało być obserwowane, gdyż przybyli Ukraińcy byli pewni o jego pobycie. Skrytkę wskazała im ukraińska gospodyni. Bandyci wujka uprowadzili do lasu i ślad po nim zaginął. Ponoć po drodze zastrzelili kobietę (Ukrainkę), która rozpoznała wujka. Nikt z rodziny nie odważył się go szukać.” (Jerzy Peszko; w: Józef Wyspiański: Barbarzyństwa OUN-UPA, Lublin 2009, s 63 – 64). „W dniu 9 lutego 1944 r. ojciec wyjechał saniami do Brykonia (albo Wołkowa) i miał powrócić do domu. Ale po południu 10 lutego dowiedzieliśmy się o porwaniu ojca przez bandytów ukraińskich i uprowadzeniu do lasu. Na drodze widział go, krępowanego drutem kolczastym, pewien Ukrainiec. Ojciec został zastrzelony i nie wiedzieliśmy, gdzie to się stało. Niektórzy namawiali Mamę do szukania go, ale ona obawiając się najgorszego nie chciała pozostawić nas samych. Wkrótce po porwaniu ojca wyjechałyśmy do Lwowa.” (Zofia Krupa; w: Józef Wyspiański: Barbarzyństwa OUN-UPA, Lubin 2009 s. 181). Inni: „10.02.1944 r. został uprowadzony Macher Ferdynand zarządca folwarku.” (prof. dr hab. Leszek Jankiewicz: Uzupełnienie…, jw., tom 7).
We wsi Głębowiec pow. Hrubieszów policjanci ukraińscy zastrzelili 1 Polaka.
W miasteczku Podkamień Rohatyński pow. Rohatyn banderowcy zamordowali 16 Polaków.
We wsi Podusilna pow. Przemyślany „banda ukraińska zamordowała 9-ciu Polaków.” (AAN, AK, sygn. 203/XV/ 15, k. 122).
We wsi Wołków pow. Przemyślany Ukraińcy w okrutny sposób zamordowali pod krzyżem ks. Józefa Kaczorowskiego, na drugi dzień zmarła jego ciężko poraniona 85-letnia matka. „Jest 9 luty 1944 roku – w miejscowości Wołków powiat Przemyślany ginie z rąk UPA ksiądz Józef Kaczorowski. Zostaje zamordowany w bestialski sposób pod figurką kościelną przez grupę 20 bojówkarzy nacjonalistów ukraińskich. Matka księdza zostaje postrzelona na strychu i umiera w szpitalu po długich męczarniach. W całym powiecie panuje wielkie poruszenie, wieści o zamordowaniu księdza bardzo szybko się rozchodzą. Część świadków zna nazwiska oprawców.” (http://www.nawolyniu.pl/artykuly/ksiadz.htm ). Oraz: „09.02.1944 r. został zamordowany Dżuryło Bolesław kierownik stacji”. (prof. dr hab. Leszek Jankiewicz: Uzupełnienie…, jw., tom 7). oraz: „09.02.1944 r. został zamordowany Dżuryło Bolesław kierownik stacji”. (prof. dr hab. Leszek Jankiewicz: Uzupełnienie…, jw., tom 7).
– 1945 roku:
We wsi Końskie pow. Brzozów: ”9 II 1945 r. Ukraińcy napadli na folwark w Końskiem. Zrabowali świnie, schwytali, uprowadzili i zamordowali pilnującego folwarku milicjanta Stanisława Wójcika”. (Ks. Stanisław Nabywaniec, ks. Jan Rogula [Uniwersytet Rzeszowski] NAD BŁĘKITNYM SANEM I… NAD SYNYM SJANOM. I TAK TEŻ BYŁO W RELACJACH POLSKO-UKRAIŃSKICH DO 1947 R. Za: ref_15_XBS_Nad Błękitnym Sanem i … Nad Synym Sjanom. I …; www.pogorzedynowskie.pl )
We wsi Oleksińce Stare pow. Stryj Ukraińcy zamordowali 4 Polaków: 35-letnią kobietę w zaawansowanej ciąży i jej 14-letniego syna oraz uprowadzili 2 mężczyzn, którzy zaginęli.
Na osiedlu Stadnica sołectwa Hleszczawa pow. Trembowla zamordowali 20 Polaków. Ten sam około 100-osobowy oddział UPA dzień wcześniej dokonał zbrodni w Hleszczawie. Około 2 w nocy przeszedł do Stadnicy, gdzie przez 12 godzin pobytu dokonał przeszukania domów, w wyniku czego ujęto 20 Polaków. Większość z tych osób zostało zarąbanych siekierami a ich ciała wrzucono do studni, które zawalono kamieniami. O godzinie 14. oddział odjechał w kierunku wsi Peremiłów porywając kilka osób, które później także zabito. Łącznie podczas tych dwóch dni UPA zabiła 56 lub 57osób z Hleszczawy i Stadnicy. 12 lutego 1945 do Stadnicy przybyła grupa operacyjna NKWD, która ze studni wydobyła 15 ciał. W toku śledztwa NKWD ustaliło, że zbrodnią kierował rejonowy prowidnyk Stepan Sameć z Hleszczawy. Ofiary wydobyte ze studzien w Stadnicy zostały pochowane w zbiorowej mogile na cmentarzu w Hleszczawie. W Hleszczawie i Stadnicy łącznie Ukraińcy zamordowali 123 Polaków, z czego 122 znanych jest z nazwiska.