– 1943 roku:
W miasteczku Horyńgród pow. Równe Ukraińcy zamordowali 25-letnią Helenę Kochanowicz a jej syna Juliana lat 9 spalili wraz z domem. Oraz: „Jak w każdą noc poszliśmy spać do stodoły. Gdzieś o północy obudziły nas okropne krzyki ludzi, ryki krów, rżenie koni, kwiki świń. To było straszne. Przez szpary desek zobaczyliśmy płonące budynki. Stanęliśmy obok siebie i nie wiedzieliśmy co robić – myśleliśmy, że jesteśmy otoczeni. Po chwili ojciec zadecydował, że musimy wychodzić przez te małe drzwiczki pojedynczo, bo możemy być żywcem spaleni. Piszę wychodzić ale trzeba było wypełzać. Kilka metrów trzeba było pełznąć przez pole i wtoczyć się do rowu, który tam się znajdował. Cały czas krzyki, ruch i znowu słychać było bliskie rozmowy biegających Ukraińców. Rów był kilka metrów od drogi. Mogli w każdej chwili wejść do rowu. Jakie myśli targały każdym z nas nie wiedząc co dzieje się z tymi ludźmi, którzy krzyczą mordowani żywcem. Bardzo długo wlokły się godziny w rowie, aż zaczęło świtać. Nie mogliśmy dłużej zatrzymywać się w tej kryjówce, mogli nas spostrzec. Bardzo ostrożnie szliśmy w kierunku domu. /…/ Gdzieś może około ósmej przyszli do nas sąsiad Polak z 12-letnim chłopakiem Stefanem. Był to syn drugich sąsiadów (oni mieszkali z drugiej strony wsi). Zaczęli opowiadać. Powiedzieli, że kilka rodzin nie żyje, jedni zostali spaleni żywcem, a drugich, którzy nie zdołali uciec czy schować się zamordowano w ich domach. Stefan, chłopak też tej nocy postradał rodziców. Siedzieli tak jak my w stodole. Ukraińcy podeszli do drzwi i kazali im wychodzić. Zerwali kłódkę i otworzyli drzwi. W tym czasie ojciec Stefana chciał powstrzymać napaść, kazał Stefanowi świecić latarką, a sam chciał ugodzić kogoś z bandy. Niestety sam został śmiertelnie ugodzony siekierą. Stefanowi w ciemnościach Ukrainiec siekiera ściął kawałek policzka, na szczęście niegroźnie. Ukraińcy byli zajęci rodzicami mordując ich, więc nie zauważyli kiedy Stefan ze swoją siostrą Stefcią w tym czasie wypełzli przez przygotowany otwór w tylnej części stodoły i schowali się w warzywnym ogrodzie. Nie przeczuwali, że zostaną sami na świecie mając po 12 lat (byli bliźniakami). Tam w stodole zamordowano ich rodziców i spalono. Inna polska rodzina tej nocy skryła się w piwniczce-kopcu na ziemniaki i inne warzywa. Kopiec znajdował się w tym dużym gospodarstwie na podwórku. Był dość okazały, z drzwiami. Ukraińcy spalili ich dom, stodołę, oborę z krowami, końmi, chlewy z trzodą i kurnik kurami. Właścicieli nie znaleźli, nie domyślili się gdzie przebywają, chociaż cały czas chodzili po tym kopcu i tylko mówili, gdzie oni się schowali, gdzie oni mogą być. Gospodarze byli w kopcu i cały czas modlili się. Niemcy stacjonowali 2-3 km od naszej wioski. Widzieli w nocy łuny pożarów, dobrze wiedzieli co się dzieje. Jednak nie przyjechali, nie powstrzymali tej rzezi. Usłyszeliśmy tej nocy kilka strzałów. Chyba na wiwat, bo wiedzieli, że znowu będzie o ileś Polaków mniej, a przecież to było im na rękę. Po tej strasznej nocy została nas garstka. Ktoś rzucił pomysł, żebyśmy udali się do tej miejscowości, gdzie są Niemcy, niech coś z nami zrobią. Tu już nie możemy zostać na następną noc. Przyszło kilka kobiet ukraińskich do mieszkania i widząc, że się pakujemy udawały zdziwienie dlaczego to robimy. Moja mama powiedziała im, że dobrze wiedzą co działo się tej nocy. Większość naszych rzeczy wrzuciliśmy do dużego kufra i ojciec włożył go do dołu w spiżarce. Nie wiem po co, bo przecież wiadomo było, że tu już nigdy nie wrócimy. Zresztą i tak nie moglibyśmy tego zabrać ze sobą. Pan Golasowski, który odwiedził nas rano, zaproponował, że możemy wrzucić kilka węzełków na jego furmankę. Udało mu się uratować konia i wóz. Pod wieczór, jakby miał jakieś przeczucie i zaprowadził konia z wozem pod swój las. Konia odwiązał i puścił. Na szczęście nikt z Ukraińców tego nie zauważył. Rano zagwizdał na konia i ten wrócił. Tak udało nam się z majątkiem w postaci kilku węzełków (każda uratowana rodzina chciała coś zabrać) dotrzeć do Niemców, zostawiając znajomych, którym nie udało się przeżyć. Na miejscu zobaczyliśmy tłumy ludzi, którzy też przyszli z tej przyczyny. Tu zorientowaliśmy się, ze rzezie odbywały się we wszystkich wsiach, gdzie byli Polacy. Dużo uciekło w pojedynkę, resztę rodziny wymordowano. Jedni uciekli w nocnych koszulach, inni na pół goli, nic ze sobą nie zabrali. Niemcy załadowali nas na auta ciężarowe i odwieźli do Równego. W Równem Niemcy zarządzili tak, że kto ma rodzinę lub znajomych może odejść. Nas przyjęli znajomi ojca, państwo Matusińscy. Razem pracowali w Monopolu Tytoniowym, jeździli w teren, każdy w swój rejon. /…/ Po dwóch tygodniach przyszła do nas nauczycielka Polka z Horyńgradu, która teraz też mieszkała w Równem i doniosła nam, że ojciec został zamordowany. Opowiadała jej o tym Ukrainka, której mąż leżał w szpitalu a ona przyjechała go odwiedzić. Mąż jej nie chciał uczestniczyć w morderstwach, przeciął sobie nogę i dlatego leżał w szpitalu w Równem. Całymi dniami płakałam, mówiłam, że już nigdy nie będzie tak jak do tej pory i że nigdy nie będzie całej rodziny – byliśmy bezsilni. Po jakimś czasie byłam na targu i dostrzegłam Ukraińca z naszej wioski. On też mnie zauważył i ostentacyjnie przeszedł obok z rękami w kieszeniach, śmiejąc się w głos. Chciał mnie upokorzyć i tym samym przekazać mi co zrobili z moim ojcem. /…/ Przed samym wyjazdem dostaliśmy pocztówkę od stryjecznego brata Romana, w której donosił, że jego mama została zamordowana przez Ukraińców. Oni całą rodziną czekali na transport na stacji w Czortkowie. Stryjenka z innym oczekującym pojechała do domu zabrać coś jeszcze i już nie wróciła. Została zastrzelona w lesie, wypadła z bryczki, a furman wrócił bez niej. Nie wiadomo, czy wypadając jeszcze żyła i co z nią zrobili. Nigdy tego nie dowiedzieliśmy się. Wyruszyliśmy w nieznane 16 czerwca. Dzień był piękny, słoneczny ale moje serce płakało a oczy też. Nie mogłam tym ludziom wybaczyć krzywd, jakie nam wyrządzili”. (MOJE KRESOWE WSPOMNIENIA; w: http://www.wykop.pl/ramka/3855419/wspomnienia-babci-ocalalej-z-rzezi-na-kresach/ ). Tej zbrodni nie wymieniają W. i E. Siemaszko opisując Horyńgród na s. 713 – 714.
W osadzie Konstantynów pow. Równe UKraincy wymordowali, stosując wymyślne tortury, dwie polskie rodziny.
W kol. Rudnia pow. Łuck Ukraińcy zamordowali 2 Polaków: 16-letniego chłopca oraz Konstantego Kazimirskiego, którego związali drutem kolczastym i powiesili na drzewie.
– 1944 roku:
We wsi Haniów, gm. Matyjowce pow. Kołomyja: „21.03.44 r. zostali zamordowani: 1-10. Aschenbrenner i.n.; Milowski i.n. były sołtys; Workowski Józef; Zalewski i.n. z żoną i siostrą; Cztery osoby NN.” (Prof. dr hab. Leszek S. Jankiewicz: Uzupełnienie…, jw.; Seria – tom 8).
We wsi Wola Wielka pow. Lubaczów Ukraińcy zamordowali Bronisława Głaza ur. 1921 r. i Rozalię Gutowską ur. 1874 r. (IPN Opole, 21 grudnia 2018, sygn. akt S 37.2013.Zi; Postanowienie o umorzeniu śledztwa).
We wsi Wólka Żmijowska pow. Jaworów zamordowali 10 Polaków: 3 mężczyzn, 4 kobiety i 3 dzieci.
We wsi Żukocin pow. Kołomyja: „21.03.1944 r. został zamordowany Dumański i.n.” (Prof. dr hab. Leszek S. Jankiewicz: Uzupełnienie…, jw.; Seria – tom 8). „Z naszych znajomych w 1943 r. zginął Domański w Żukocinie, oblany benzyną i podpalony przez Ukraińców ” (Maria Maleńczak; w: Wrocławski Rocznik Historii Mówionej, Rocznik VI I I, 2018 ) Prawdopodobnie chodzi o Dumańskiego, gospodarza z Żukocina, którego dom i majątek został spalony. Wykazy imienne, s. 38, podają jego śmierć pod datą 21 III 1944 r.
– 1945 roku:
We wsi Buk pow. Lesko Ukraińcy zamordowali 7-osobową rodzinę polską Podwalskich.
We wsi Kalnica koło Wetliny pow. Lesko podczas walki UPA z oddziałem sowieckim zginęło 4 Polaków i 5 Ukraińców.
We wsi Nowiny Horynieckie pow. Lubaczów Ukraińcy zamordowali Annę Kazik lat 34.
W przysiółku Szpickiery koło Smreka pow. Lesko (Bieszczady) Ukraińcy z sotni „Wesełego” zamordowali 7 Polaków: dziadków oraz 5 wnucząt, które nadziali na kołki w płocie. Milicjant Mieczysław Halik przypomniał sobie, że gdzieś tu na jednym ze wzgórz mieszkają jeszcze dwie polskie rodziny. „Gdy wypadliśmy na skraj polanki, ujrzeliśmy jak jeden z bandytów dosłownie nabijał na jeden z kołków, na których normalnie na wsi wiesza się gliniane garnki, maleńką dziewczynkę. Czworo innych dzieci konało już w podobny sposób, a dwoje starców opiekujących się dziećmi leżało z roztrzaskanymi głowami. Dwoje dzieci nie miało jeszcze ukończonych dwóch lat. Dziewczynka, ostatnia wbita na kołek, była jeszcze przytomna i otwierała wykrzywioną bólem buźkę, jakby chciała o coś prosić, lecz tylko wielkie łzy strumykiem toczyły się po policzkach. W chwilę potem i ona straciła przytomność, główka opadła, a włoski zasłoniły umęczoną twarzyczkę.” (Żurek…, s. 59; UPA w Bieszczadach). W Szpickierach stały dwa budynki mieszkalne, w tym leśniczówka nad potokiem Bystrym, zamieszkała przez leśniczego Ludwika Masłyka. Inni: „Redaktorzy „Kalendarium Ludobójstwa” https://wolyn.org/…/1423-kalendaium-ludobojstwa-marzec… sugerują, że wspomniane powyżej dwie polskie rodziny ze wsi Strzebowiska mieszkały w leśniczówce (2 budynki mieszkalne) Szpickiery, zamieszkałej przed wojną przez leśniczego Ludwika Masłyka, jednak źródła własne leśników nie wymieniają go wśród ofiar, lecz Jana Sarneckiego, gajowego Nadleśnictwa Państwowego Wetlina, zamordowanego 2.04.1945 „przez UPA wraz z żoną i synem Romanem lat 14 oraz 2-letnią wnuczką nadzianą na sztachetę płotu”. Według szkicu bojowego UPA ich bojówki 21.03.1945 nie wycofywały się przez leśniczówkę Szpickiery.” (https://www.krosno.lasy.gov.pl/…/6f35ab4c-8a26-04fa… pozycja 307.) Wiesław Tokarczuk uzupełnia: „Bojówkarze UPA uciekając przed Armią Czerwoną i MO przechodzili przez Smerek i doszli do Wetliny. Mijając domy Polaków mogli popełnić tę makabryczną bestialską zbrodnię 21.03.1945 lub tydzień później – 2.04.1945. Wg Mieczysława Halika wymordowana polska rodziny mieszkała na jednym ze wzgórz, nie nad potokiem. Żołnierze i milicjanci ścigali uciekających banderowców. Opowieść Halika może być prawdą. Dziewczynka była wnuczką gajowego Sarneckiego.” Szpickiery znajduje się jednak na trasie ucieczki Strzebowiska – Smerek.
We wsi Wetlina pow. Lesko podczas walko UPA z oddziałem sowieckim zginęło 2 Polaków i 10 Ukraińców, mieszkańców wsi.
– 1946 roku:
We wsi Jasiel pow. Sanok w wyniku ataku UPA zginęło bądź zostało zamordowanych po poddaniu się 89 żołnierzy WOP i 5 milicjantów z Komańczy oraz we wsi Ukraińcy wymordowali 2 polskie rodziny liczące 8 osób (łącznie 102 Polaków). Podczas ewakuacji zagrożonej placówki WOP w Jasielu (Beskid Niski) nastąpił atak sotni: „Chrina”, „Didyka” i „Myrona” (wg. G.. Motyki), inni podają także sotnię „Bira”. Według archiwum WOP w Jasielu broniło się 108 żołnierzy WOP i 5 milicjantów z Komańczy, banderowców było ponad 500-set. Co najmniej dwóch żołnierzy zginęło (wg relacji Pawła Sudnika), 2 uciekło, jeden do Czechosłowacji, drugi do Komańczy. Do niewoli dostało się więc 104 żołnierzy WOP (w tym 11 rannych) i 5 milicjantów. Już 21 marca zamordowany został dowódca strażnicy chor. Władysław Papierzyński. „Ukraińcy przywiązali łańcuchem jedną jego nogę do gałęzi jodły, a drugą do uprzęży konia. Ciało zostało rozerwane w powietrzu” (Jan Rajchel: „Trudne dni Jasiela”; w: Gazeta Bieszczadzka, nr 25 z 10.12.2015 r.). Jego żona bezskutecznie usiłowała dowiedzieć się od władz wojskowych o losie męża, prawdę poznała dopiero w 1975 roku z publikacji książkowej Teofila Bieleckiego i Jana Ławskiego „Gdy umilkły ostatnie strzały”, wydanej w 1969 roku. Nie wiadomo, dlaczego wojsko ukrywało tę informację, znajdującą się już od 1946 roku w archiwum wojskowym. Dopiero po ponad 30 latach żona odszukała i odwiedziła pierwszy raz grób męża (Siekierka…, s. 982 – 983). Następnie jeńców poprowadzono do Wisłoka Wielkiego, pozostawiając w Jasielu rannych 11 żołnierzy, po zabraniu im umundurowania. W nocy z 20 na 21 marca 5 oficerów i 5 milicjantów było przesłuchiwanych z zastosowaniem brutalnych tortur połączonych z okaleczaniem. Rano zostali oni zaprowadzeni na wzgórze Berdo i zabici strzałami w tył głowy. Tego i następnego dnia według sporządzonej listy rozstrzelanych zostało dalszych 31 podoficerów i żołnierzy, których zwłoki zostały później (tj. 18 czerwca 1946 r.) odnalezione dzięki szeregowemu Pawłowi Sudnikowi, który jako jedyny zdołał zbiec z miejsca kaźni i potem go odnaleźć. 22 marca odprowadzono do Karlikowa 5 jeńców i zwolniono ich. Pozostałych rozstrzelano prawdopodobnie w lesie koło Wisłoka Górnego, grobu ich nie odnaleziono, ale też i nie szukano go. Ze 113 osobowej załogi (108 żołnierzy i 5 milicjantów) ocalało łącznie 19 żołnierzy (2 uciekło podczas walki, 11 pozostawiono rannych, 5 uwolniono oraz Paweł Sudnik). Gdyby za źródłami ukraińskimi przyjąć, że w walce zginęło 24 żołnierzy, to wynikałoby, że UPA zamordowała 70 polskich jeńców. W czerwcu 1946 roku specjalnie wyznaczona komisja udała się z szer. Sudnikiem w rejon Wisłoka, gdzie udało się odnaleźć zbiorowy grób, a w nim 36 zwłok tylko w bieliźnie, ze skrępowanymi rękami i nogami. A powinno być w nim 41 ciał (5 oficerów, 5 milicjantów i 31 żołnierzy). Tymczasem w książce A. Baty „Bieszczady. Szlakiem walk z bandami UPA” znajduje się kserokopia dokumentu „Opis wypadku” z dnia 28.11.1946 roku. Komendant Wojewódzki MO w Rzeszowie, ppłk Orłowski pisze m. in.: „W dniu 18.6.1946 r. odnaleziono grób 60-ciu pomordowanych żołnierzy między którymi znajdowały się zwłoki zaginionych w dniu 26.III. 46 r. milicjantów Posterunku M.O. Komańcza.” Z imienia i nazwiska wymienia on 5-ciu milicjantów. Śledztwo w tej sprawie podjęła Okręgowa Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Rzeszowie dopiero 27 kwietnia 2015 roku. Wówczas dowództwo Wojska Polskiego, w większości sowieckie, ukrywało straty ponoszone w walkach z UPA, a przez następne 70 lat państwowe instytucje naukowe ten temat omijały. Dotyczy to także między innymi pogromu, jakiego doznała w drugiej połowie marca 1947 roku, w rejonie wsi Smolnik, kompania piechoty 34 pp. 8 DP z Baligrodu.
We wsi Komańcza pow. Sanok po opuszczeniu przez żołnierzy zagrożonej strażnicy WOP Ukraińcy ją spalili i zabili we wsi 6 Polaków. O zniszczeniach dokonanych przez UPA w nocy z 21 na 22 marca 1946 roku przez UPA, “Rocznik Sanocki” tom IV podaje: „Na przestrzeni od Komańczy do Czaszyna cała linia kolejowa zdemolowana. Wszystkie mosty spalone, słupy telegraficzne ścięte i spalone na stosie. Miejscami całe odcinki toru kolejowego wraz z podkładami wrzucone do rzeki. Między m. Mokre a m. Czaszyn strącono z nasypu kolejowego cysternę z ropą i wagon pancerny oraz lokomotywę, które następnie spalono. Mosty drogowe, począwszy od Komańczy aż po Tarnawę, wszystkie spalone. /…/ Atak na gromadę Komańcza z 21 na 22 marca miał również tragiczne skutki. Ukraińcy przebrani po części w polskie mundury spalili budynek sanatorium kolejowego (w Letnisku), budynek byłego starosty Klimowa, komisariat Straży Granicznej, budynek nauczycielki Drozdowej, w którym mieściła się prywatna polska szkoła oraz mleczarnia. Ponadto spalona została strażnica kolejowa, budynek milicjanta Hirscha, budynek wójta Kasiewicza, budynek doktora Hellera w którym mieścił się komisariat MO, stację i dwa magazyny kolejowe. Nauczycielka Drozdowa została spalona wraz z budynkiem szkoły, zginęła również jej siostra nazwiskiem Kułak. Ukraińcy uprowadzili i zastrzelili także milicjantów Błaszczaka i Latuska, porucznika Gerasika oraz kolejarza Gońcę. UPA zamierzała spalić również klasztor Nazaretanek – na usilną prośbę przełożonej klasztoru udało się upowców od tego zamiaru odwieść” (http://www.twojebieszczady.net/komancza.php). W rzeczywistości klasztor nie został spalony, ponieważ często ukrywali się w nim ranni Ukraińcy . W pożarze domu zginęły kierownik szkoły Ludwika Drozd i jej siostra nauczycielka Maria Kułak (W. Wesołkin: „W dorzeczu Osławy. Część VII”; w: „Bieszczad” nr 212/2016).
We wsi Korolówka pow. Włodawa Ukraińcy zamordowali Kazimierza Śliwę.
We wsi Smolnik ad Baligród pow. Lesko w walce z UPA poległ szer. Kazimierz Kozłowski, u. 1924 r.
– 1947 roku
We wsi Dąbrowa pow. Lubaczów Ukraińcy zamordowali Katarzynę Kornagę lat 47, Michała Kornagę syna Błażeja lat 47, Ewę Kornagę ur. w Krowicy Lasowej, Władysława Turasa (lub Furasa). (IPN Opole, 21 grudnia 2018, sygn. akt S 37.2013.Zi; Postanowienie o umorzeniu śledztwa.).