– 1944 roku:
We wsi Ciemierzyńce pow. Przemyślany Ukraińcy zamordowali 6 Polaków, a następnie w lutym jeszcze 2 Polaków, w tym córkę kowala. Byli to: Czak Józef; Rosicki Stanisław; Stachowski Stanisław, lat 27; Wilk Stanisława; Winiarski Józef, lat 40; Winiarski Władysław, lat 40; Szajda Antoni. (Józef Wyspiański: Barbarzyństwa OUN-UPA, Lubin 2009, s. 177). „Na podwórku Ukrainki Ireny Chruścielowej zabili córkę kowala, Stanisławę Wilk. Chruścielowa wzięła Stanisławę w ramiona i krzyczała:- Nie dam, nie dam. I obie zostały zabite. Zabili też Antoniego Szajdę, który nie wyjechał z żoną i dziećmi z Ciemierzyniec na tułaczkę w nieznane. Bronił i ratował swoje gospodarstwo. Chciałem udać się do Ciemierzyniec, aby z pozostałymi członkami placówki i dokonać odwetu, gdyż wiedzieliśmy, kto dokonał napadu i mordu, ale kpt. Andrzej Kwiatkowski oświadczył, że jest odgórne polecenie, aby nie wszczynać żadnych działań przeciw Ukraińcom, gdyż może to pogorszyć sytuację Polaków. Zorganizowanie wspólnej obrony w Ciemierzyńcach przeciw napadom band UPA była niemożliwe, gdyż wieś nie stanowiła monolitu, składała się bowiem z jedenastu oddalonych od siebie przysiółków i na żadnym z nich nie było skupiska Polaków. Obok domów rodzin polskich znajdowały się budynki Ukraińców. Placówka AK zorganizowana była po to, by w chwili otrzymania odgórnego rozkazu wejść w skład bojowych oddziałów AK, które operowały na tamtym terenie. Po napadzie na młyn Polacy zaczęli opuszczać wioskę.” (Bolesław Sienkiewicz; w: Józef Wyspiański: Barbarzyństwa OUN-UPA, Lubin 2009, s. 174 – 175).
We wsi Iwanie Puste pow. Borszczów zamordowali 21 Polaków, w tym całe rodziny. Inni: „17.II.44 – miejscowi Ukraińcy wymordowali 13 Polaków. Zamordowanym wycinano języki, wykłuto oczy, poobcinano ręce i nogi. Żandarmeria, której podano nazwiska rozpoznanych sprawców mordu, poprzestała na spisaniu protokołu.” (AAN, AK, sygn. 203/XV/15, k. 122). „Miejscowość w której mieszkali położona była na samym cyplu młodego państwa polskiego. Od ich domu do granicy z Rumunią było około 5 km, a do granicy ze Związkiem Sowieckim około 2 km. W pobliżu ich domu była też ostatnia polska stacja kolejowa Iwanie Puste. (…) Na dzień 17 lutego 1944 r. zaplanowano zaręczyny młodej Ireny Urban z Polakiem z sąsiedniej miejscowości z Borszczowa, jak do protokołu w katowickiej prokuraturze w marcu 2004 r. zeznała Pani Ewa Bosakowska, z domu Mierzwińska, rówieśnica Pani Marii Urban, a najbliższa sąsiadka z rodzinnej wsi. Ten szczegół pamięta też Pani Zofia Urban, wdowa po Józefie, urodzona 28.08.1932 r. we Lwowie, doskonale znająca przeżycia swojego męża. Pani Ewa wspomina – narzeczony Ireny Urban nazywał się Leszek Bielawski i był synem majora Wojska Polskiego. Leszek pracował w okresie okupacyjnym z Panem Władysławem Urbanem, swoim niedoszłym teściem w Kudryńcach, w punkcie odbioru tytoniu. /…/ Na tę noc, z 17 na 18 lutego, z uwagi na to, że miało być wielu gości w domu Urbanów, kolega Józefa Urbana, Iwan Bojko – Ukrainiec, zaprosił przyjaciela na noc do siebie. Dom Bojki również był w tej samej wsi, ale oddalony o około 100 metrów od domu Urbanów. Józef przystał na tę propozycję, będąc świadomym, że na tę noc w ich rodzinnym domu miała zostać przyszła teściowa jego siostry, Leszek i ich woźnica. Wujek Józef miał wówczas 17 lat, był prawie dorosły – zaznacza Pani Irena. /…/ Przyjechali goście, a wśród nich tak wyczekiwany przez Irenę ukochany narzeczony. Biesiada, opowiadania, śmiechy i podniosła, radosna atmosfera trwały w najlepsze. Były przecież powody do radości. Zbliżała się już godzina 11 w nocy, gdy ktoś z uczestników zaręczyn zauważył, że za oknem są jacyś ludzie. Na tę noc jak nigdy, nie zamknięto i nie zaryglowano dużych i ciężkich drzwi wejściowych. Na jakąkolwiek reakcję ludzi będących w środku domu, było już za późno. Zaczęło się strzelanie. Zaatakowano ich dom! Babcia moja porwała dwie córki stojące najbliżej, Władysławę i Marię i przygarnęła do siebie, po czym poleciła im i małemu Tadzikowi uciekać na strych, a potem aby wyskoczyli przez okienko i uciekali gdziekolwiek, byle tylko znaleźli schronienie. Już wszyscy wiedzieli, że grozi im śmiertelne niebezpieczeństwo. Pani Maria relacjonowała córce, że aby dostać się na strych, trzeba było wyjść po drewnianej drabinie, a drzwi na strych, to była taka zamykająca się klapa powały (drewnianego sufitu). Gdy babcia ich wyprowadziła i zatrzasnęła klapę za sobą, Maria, Tadzik i Władysława usłyszeli strzały wewnątrz domu, a niektóre kule nawet przeszyły te drewniane strychowe drzwi. Przerażenie było ogromne. W tych sekundach moja mama zdała sobie sprawę, że napastnicy zabili jej mamę, a moją babcię. W domu rozlegały się przerażające krzyki napastników i ich ofiar. W tym czasie na strychu trójka rodzeństwa zauważyła, że pod okienkiem, którym mama poleciła im wyskoczyć, stoją jacyś mężczyźni i ich konie. Wtedy postanowili szybko uciekać przez strych do mieszkania ukraińskiej rodziny, gdzie mieszkała maleńka Hania. Gospodarza nie było tej nocy w domu, a mama Hani już zrozumiała, co dzieje się w sąsiednim mieszkaniu. Wiedziała, że zagraża im wszystkim wielkie niebezpieczeństwo, że za ścianą rozgrywa się tragedia. Mimo przerażenia nie odmówiła im schronienia. Każdego gdzieś ukryła. Mamę moją wsadziła do łóżka, w którym spała Hania pod wielką pierzynę – mówi Pani Irena. Przerażony Tadzik schował się do wnęki pod piecem, gdzie suszyło się drewno na opał. Wszedł tam podobnież jak kot, w najdalszy kąt. Gdzie schowała się ich siostra Władysława, nie wiadomo. Maria przerażona drżała pod pierzyną, prawie wstrzymując oddech, nie tylko ze strachu o siebie, ale i by usłyszeć wszystko, co dzieje się za ścianą. Ciągle było słychać wrzaski, jęki – kontynuuje wspomnienia mamy Pani Irena. W końcu wszystko ucichło. Po krótkiej chwili przerażającej ciszy i dolatujących rozmów w języku ukraińskim, dwóch mężczyzn wpadło do mieszkania, gdzie ukrywała się trójka rodzeństwa. Najpierw odnaleźli ciotkę Władysławę i pod groźbą, przystawiając jej karabin do głowy, przymuszali ją, by wydała im wszystkie ich konie. Dziadkowie mieli wówczas duże gospodarstw. Chyba z pięć koni, kilka krów, sporo świnek i innych zwierząt domowych. Jak zawsze relacjonowała moja mama, w ciotce Władysławie, choć zapewne była mocno przerażona, tkwiła jeszcze wielka duma i dlatego miała odpowiedzieć Ukraińcom, że dotychczas ani ona, ani konie im nie służyły, więc i teraz też służyć nie będą. Napastnik jednak stanowczo zażądał: „a jednak wyjdziesz i wydasz mi te konie” – zacytowała wypowiedź napastnika pani Irena, którą często powtarzała Pani Maria. Pomimo stawiania oporu przez ciotkę, bandyta wyprowadził ją z domu na podwórko, a wystraszony do granic możliwości mały Tadzio opuścił w tym momencie kryjówkę i pędem pobiegł za starszą siostrą. Mama zapamiętała jeszcze słowa Ukraińca, który miał powiedzieć do chłopca: „dobrze że jesteś, chodź z nami, pójdziesz tam, gdzie twoi mama i tata”. Mama wspominała też, że choć nie widziała napastników w izbie, to słyszała że zwłaszcza jeden z nich mówił bezbłędnie po polsku. Drugi z napastników biorących udział w akcji w tym mieszkaniu zaczął szukać kolejnych ukrytych. W pewnym momencie podniósł pierzynę i ujrzał tam trzynastolatkę w ubraniu. Domyślił się, że uciekła z pogromu i jest córką Urbanów, jednak nie zabrał jej stamtąd. Ponoć Ukrainka, gospodyni tego mieszkania miała wyratować małą Marię mówiąc, że to jej córka. Bandyta odpuścił i wyszedł. Po krótkim czasie Maria usłyszała dwa pojedyncze strzały. Zdała sobie sprawę, że jej siostra i braciszek zostali zastrzeleni! Po przerażająco długiej nocy, podczas której nie zmrużyła oka i trwała w wielkiej niepewności, gdy już robiło się widno, Maria wyszła spod pierzyny i postanowiła pójść do swojego mieszkania. Ukrainka, u której spędziła tę noc, ponoć pomimo usilnych próśb, nie była w stanie jej powstrzymać. Najbliżej wejścia do swojego mieszkania Maria ujrzała zastrzeloną Władysławę i Tadzika bez butów. Siostra trzymała go w objęciach, bo wybiegł za nią boso. To był obraz, w który nie chciała wierzyć całą noc. Gdy weszła dalej zmroziło ją! Ujrzała swojego ojca zarąbanego siekierą. Narzędzie zbrodni leżało obok ofiary. Mama Marii leżała zastrzelona na podłodze w kuchni, ale wszystko wskazywało na to, że zabito ją przy stole, po czym osunęła się na podłogę. Na stole i w wysuniętej szufladzie było pełno krwi. Mietek i Irena zginęli od strzałów. Matka Leszka Bielawskiego również była zastrzelona, a on był wyjątkowo zmasakrowany nożem. W ręce trzymał latarkę (naftową lampę przenośną). Ułożenie zwłok sprawiało wrażenie, jakby chował się przed napastnikami pod łóżko, a ci cięli go nożami po rękach. Z tego wynika, że tak długo dźgali nożem, aż trafili w serce. Wszystko wskazywało na to, że na nim mścili się najbardziej. Stangret – Ukrainiec, też był zastrzelony, znaleziono go pod łóżkiem. Inny obrazek, jaki Maria zapamiętała z tych ciężkich chwil, to obecność pierza z podartych pierzyn i poduszek. Było ono sklejone z niewyobrażalną ilością krwi na podłodze. Te zastygłe już strugi i kałuże krwi rozlane były po wszystkich pomieszczeniach! Gdy dziewczynka była jeszcze w środku, do domu weszli Niemcy, z pewnością powiadomieni zostali o ukraińskiej zbrodni na rodzinie Urbanów. Jeden z nich wyciągnął mamę z mieszkania mówiąc łamaną polszczyzną; „chodź stąd, to nie jest widok dla dziecka”, a sam był bardzo przerażony widokiem, który zobaczył. Na podwórko dotarł też brat mamy, który się uratował dzięki noclegowi u Iwana i zabrał siostrę Marię z powrotem do mieszkania sąsiadki Ukrainki, gdzie spędziła poprzednią, tragiczną noc. Wtem mama moja, w tym całym zgiełku panującym na zewnątrz zwróciła uwagę na wycie psa dochodzące zza innej ściany, jakby z mieszkania sąsiadów, Państwa Choinów. To było nieznośne, przerażające wycie – wspominała mama po latach. Przemknęła się między tłumem na podwórku i weszła do mieszkania Choinów. Zastała tam martwą sąsiadkę, panią Alfredę z roztrzaskaną głową, przy której zwłokach leżał pies wilczur i przeraźliwie wył! Sąsiadka była w 9 miesiącu ciąży! Tej nocy pana Choiny na szczęście nie było w domu. Bardzo trudnym momentem, jak wspominała mama Pani Ireny, były przygotowania do pogrzebu. Ci którzy przeżyli, musieli uprzątnąć dom, usunąć ślady tragedii. Trzeba było zmyć krew i posprzątać po rabunku. Ukraińcy przyszli tam nie tylko po to aby zabić, ale również aby ukraść, co tylko się dało. Mieli na to całą noc. Ograbili dom nawet z ubrań. Maria i Józef nie mieli w co ubrać swojej mamy do trumny. Na nogi założyli jej jakieś stare pożyczane buty. Jakiś stolarz ze wsi zrobił sześć zwykłych trumien. Na cmentarzu przygotowano wielki grób – obszerny dół. /…/ W niedługim czasie przyszedł do nich Józef Urban z informacją o tragedii i niektórzy z rodziny Mierzwńskich poszli na miejsce zbrodni. Wybrała się również i Pani Ewa. Jeszcze dziś to wydarzenie wspomina z przejęciem: gdy weszłyśmy z mamą do kuchni, zobaczyłam tam na podłodze zwłoki Leszka Bielawskiego, Władysławy Urban oraz jej rodziców Władysława i Pauliny Urbanów. Spod łóżka wystawały czyjeś ręce, potem mówiono, że to tego furmana, który przywiózł Bielawskich. Poza ciałami widziałam w domu wielki bałagan, pełno piór z porozrywanych poduszek, powywracane meble, pozrywane firanki. /…/ Po tragedii Maria i Józef nie zamieszkali już w dawnym swoim mieszkaniu. Pan Choina zabrał ich do Mielnicy. Wszystko, co dało się tylko zabrać z domu Urbanów, a czego ukraińscy napastnicy nie zdołali ukraść, zabrali ze sobą. W spiżarni pozostała ćwiartka krowy, wyroby wędliniarskie ze świni, jakieś zboża, nasiona, wielkie słoje miodów, suszone grzyby itp. Pan Choina zdeponował to wszystko gdzieś koło stacji w Mielnicy. Zapewne z myślą o przewiezieniu tych rzeczy wraz z sierotami do rodziny w Radziszowie. Wtedy Ukraińcy i jego zastrzelili. Zwłoki Pana Choiny i Bronisława Sokołowskiego znaleziono w pobliżu stacji kolejowej w Mielnicy. Zginęli w dniu 29 lutego 1944 r., zatem w 12-tym dniu po napadzie na Urbanów. Ten fakt doskonale pamięta Pani Ewa Bosakowska, bo świadkiem odnalezienia zwłok był jej ojciec, Pan Jan Mierzwiński, który w tym dniu pełnił służbę na kolei w Mielnicy. Sytuacja ocalałych dzieci bardzo się skomplikowała, przede wszystkim znów sparaliżował je strach. Ocalałe dobro przepadło, a nadzieja na wyjazd do krewnych oddaliła się. Rodzeństwo bało się również wrócić do rodzinnego domu. Marią zaopiekowała się jakaś Polka z Mielnicy, a Józef wkrótce wcielony został do służby wojskowej. Gdy w czerwcu 1944 r. Mierzwińscy wrócili do swojego domu w Iwaniu Pustym, przygarnęli Marię. Mieszkali razem jeszcze do stycznia 1945 r. Dopiero w drugiej połowie stycznia, Pan Mierzwiński załatwił wagon, którym jego rodzina razem z Marią i Józefem udała się do Polski. Było to w dniu 25 stycznia 1945 r.” (Fragment wspomnień Marii Jaskuły z Radziszowa opublikowany przez Janusza Bierówki na http://naszradziszow.com/23-artykuly-o-radziszowie/ii-wojna-%C5%9Bwiatowa-i-jej-skutki/659-maria-jasku%C5%82a-z-radziszowa-przyk%C5%82ad-%C5%BCycia-z-pi%C4%99tnem-rzezi-polak%C3%B3w-na-kresach.html . Za: B. Szarwiło: Krwawe zaręczyny w Iwaniach Pustych; w: http://wolyn.org/index.php/informacje/980-krwawe-zareczyny-w-iwaniach-pustych ).
Na drodze ze wsi Lipica do wsi Skomorochy Stare pow. Rohatyn zamordowali 24-letnią Polkę. „18.II.1944 Skomorochy pow. Rohatyn: Udata Maria (lat 24) z domu Skulska zabita na drodze z Lipicy do Skomoroch.” (1944, 17 lipca – Pismo PolKO w Stanisławowie do Dyrektora RGO w Krakowie zawierające imienny spis osób uprowadzonych i zamordowanych od początku napadów, od września 1943 do 15 lipca 1944. W: B. Ossol. 16721/1, s. 349-373).
We wsi Lipina pow. Jaworów zamordowali Józefa Giemzę ur. 1913 r. (IPN Opole, 21 grudnia 2018, sygn. akt S 37.2013.Zi; Postanowienie o umorzeniu śledztwa.).
W mieście Lwów Ukraińcy zamordowali 2 Polaków, małżeństwo, w ich własnym mieszkaniu. „Dnia 18.II.1944 r. zostali zamordowani w swoim mieszkaniu przy ul. Krupiarskiej nr 18 Polak MIKUŁA Władysław, lat 53 i jego żona Maria, lat 49.” (1944, 28 luty – Wykaz napadów i mordów dokonywanych na Polakach we Lwowie w celu zdobycia polskich dokumentów osobistych ofiar. W: B. Ossol. 16722/2, s. 41-43). „18.II. Mikuła Władysław, l. 53, i Maria, żona, l. 49, zam. ul. Krupiarska 18. Zamordowani w mieszkaniu.” (1944. luty – marzec – Wykazy mordów i napadów na ludność polską sporządzone w RGO we Lwowie na podstawie meldunków przekazanych z terenu. W: B. Ossol. 16722/2, s. 219-253).
We wsi Podusilna pow. Przemyślany Ukraińcy zamordowali 11 Polaków. (Józef Wyspiański: Skutki napadów ukraińskich nacjonalistów w powiecie Przemyślany. w: Ludobójstwo OUN-UPA na Kresach Południowo-Wschodnich, tom 10, Kędzierzyn-Koźle 2018).
We wsi Słoboda Konkolnicka pow. Rohatyn: „18.02.1944 r.: 6-7. Kwiatkowski Józef l. 19, gospodarz; Pańczyniak Marceli l. 30, gospodarz 8. Stokowski Grzegorz, gospodarz.” (Prof. dr hab. Leszek S. Jankiewicz: Uzupełnienie…, jw.; Seria – tom 8).
We wsi Zarwanica pow. Podhajce zamordowali 6 Polaków.
– 1945 roku:
We wsi Hermanowice pow. Przemyśl: „18 lutego 1945 w Hermanowicach o godz. 16.00 3 Ukraińców o pseudonimach „Czmil”, „Jastrub” i „Burłaka” zlikwidowała 2 członków komisji przesiedleńczej oraz zabrali im dokumentację wraz z 2 pistoletami.” (Andrzej Zapałowski: Granica w ogniu. Warszawa 2016, s.158).
We wsi Nowosiółki pow. Dobromil: „W nocy na 18 lutego 1945 roku napastnicy zamordowali 18 mieszkańców wsi Nowosiółki i Szczegły w rejonie Jaworów, obwód Lwów, w tym 9 kobiet i 6 dzieci.” (Arch. spr. №372, 100, ark. 98-102. INFORMACJA SBU o działalności OUN-UPA №113 z dnia 30.07.1993 r.)
We wsi Probużna pow. Kopyczyńce zamordowali Tadeusza Zakrzewskiego, lat 17.
We wsi Sucha Wola pow. Lubaczów uprowadzili i zamordowali w lesie 2 Polaków.
– 1946 roku:
We wsi Bartkówka pow. Brzozów: IPN Rzeszów; sygn. S 59/09/Zi – śledztwo w sprawie zbrodni przeciwko ludzkości polegającej na zabójstwie przez nieustalonych sprawców przy użyciu broni palnej w dniu 18 lutego 1946r. w Bartkówce woj. podkarpackiego Stanisława B. oraz kradzieży mienia w postaci 4 krów, 3 koni, odzieży i żywności. „W dniu 18 lutego 1946r. wieczór do domu Stanisława B. w Bartkówce weszło trzech uzbrojonych mężczyzn. Wypili stojący w kuchni słój ze śliwowicą, a następnie wszystkich zapędzili do piwnicy. Z domu zabrali odzież, pościel, sprzęty gospodarstwa domowego oraz zboże, które załadowali do sań. Z obory wyprowadzili 3 konie i 4 krowy. Następnie wywoływali po nazwisku uwięzionych w piwnicy. Wychodzących uderzali kolbą karabinu. Stanisław B. rozpoznał jednego ze sprawców. Kiedy o tym powiedział, napastnicy związali mu ręce z tyłu i kazali uciekać. Otrzymał wówczas 6 strzałów z broni palnej, powodujących natychmiastową śmierć. Śledztwo w tej sprawie umorzono 22 lipca 2009r. wobec braku cech zbrodni przeciwko ludzkości i przedawnienia karalności.” Oraz: 18 II w Bartkówce Ukraińcy zamordowali 40-letniego Stanisława Budnika. (Ks. Stanisław Nabywaniec, ks. Jan Rogula…, jw.)