– 1943 roku:
We wsi Białka pow. Kostopol Ukraińcy zamordowali 18 Polaków, w tym 9-osobową rodzinę nauczyciela Barcza, 5-osobową rodzinę Leszczyńskich i małżeństwo nauczycieli Pastuszewskich .
We wsi Superowce pow. Kołomyja gestapowcy oraz policjanci ukraińscy dokonali egzekucji kilkudziesięciu Polaków aresztowanych wcześniej przez policjantów ukraińskich.
– 1944 roku:
W powiecie Brody w nieustalonym miejscu Ukraińcy zamordowali 1 Polkę, była to Barbara Mazurkiewicz z domu Myślińska z Poczajowa lat 70. (http://podkamien.pl/viewpage.php?page_id=246&c_start=0 ).
We wsi Dryszczów pow. Brzeżany: „12.03.1944 r. zostały zamordowane: Stefania i Jarosława Wawryków – córki Mikołaja i Marii”. (prof. dr hab. Leszek Jankiewicz: Uzupełnienie…, jw., tom 7).
We wsi Dudyń pow. Brody Ukraińcy zamordowali 6 Polaków.
We wsi Dydiatyn pow. Rohatyn: „12.III.1944 Dydiatyn pow. Rohatyn: zabici: Aleksiewicz Stanisława; Aleksiewicz Anna.” (1944, 17 lipca – Pismo PolKO w Stanisławowie do Dyrektora RGO w Krakowie zawierające imienny spis osób uprowadzonych i zamordowanych od początku napadów, od września 1943 do 15 lipca 1944. W: B. Ossol. 16721/1, s. 349-373).
We wsi Grzymałówka pow. Brody podczas nocnego napadu upowcy obrabowali gospodarstwa polskie i zamordowali 11 Polaków.
We wsi Korczów pow. Tomaszów Lubelski zamordowali 7 Polaków.
Koło wsi Kryłów pow. Hrubieszów Ukraińcy zaatakowali kolumnę polskich uciekinierów zza rzeki Bug i wymordowali w okrutny sposób około 30 Polaków, głownie kobiety, dzieci i starców, gdyż młodzi zdążyli zbiec.
We wsi Lubitów pow. Kowel Ukraińcy zamordowali Józefę Wiśniewską, lat 47.
We Lwowie: „12.03.44 r. została zastrzelona Rybakowa i.n.” (Prof. dr hab. Leszek S. Jankiewicz: Uzupełnienie…, jw.; Seria – tom 8).
We wsi Majdan pow. Kopyczyńce Ukraińcy zamordowali 35 Polaków, spalili kilkanaście gospodarstw oraz uprowadzili 24-letnią dziewczynę, która zaginęła. „Miałem wtedy 14 lat. Grupa uzbrojonych Ukraińców dokonała pacyfikacji polskich zagród połączonej z ich paleniem i mordowaniem polskich mieszkańców. Część z nich w maskujących ubiorach (okryta białymi prześcieradłami) otoczyła wieś i polowała na uciekających ze wsi, strzelając do nich często przy użyciu kul Dum-Dum (rozrywające się przy wylocie z ciała). Druga grupa szła tyralierą wyłapując napotkanych mieszkańców i mordując ich, trzecia grupa rabowała dobytek i podpalała wybrane budynki. Cała akcja trwała od godziny 21 do 5 rano. /…/ Babcia gdzieś się oddaliła. Do naszego domu przybiegła Marta Bandura lat 38, będąca w ciąży. To też zadecydowało, że zrezygnowaliśmy z ucieczki i postanowiliśmy się schronić w obrębie naszych zabudowań. Ja wpadłem do stajni, była ona kryta dachówką, a więc dawała pewne gwarancje, że nie ulegnie szybkiemu podpaleniu. Wypędziłem ze stajni krowę, ale sam nie mogłem się zdecydować gdzie ukryć się. Mama dała mi pierzynę, byłem ciepło ubrany i kazała ukryć się w jamie po ziemniakach. Otwór przywaliła dużym klocem drzewa. Sama natomiast z Martą Bandurą ukryły się w stodole i przez szpary w deskach obserwowały co się dzieje na dworze. Nasza stodoła była również pokryta dachówką. W pewnej chwili usłyszałem i poczułem jak ktoś wszedł na jamę gdzie byłem ukryty i strzelił. Po pewnej chwili poczułem silny swąd dymu, który wciskał się do jamy, to paliła się słoma, którą zatkany był otwór do jamy. Następnie poczułem silny żar ognia. Spojrzałem przez otwór. To palił się nasz dom kryty słomą. Strach sparaliżował moje ruchy, siedziałem ukryty w kącie jamy i słyszałem kroki przechodzących obok drogą banderowców. Bałem się bardzo, aby nie wrzucono do mnie jakiegoś granatu. Od drogi było zaledwie 4 metry. Tak przetrwałem do świtu. Budynki już się dopaliły. W pewnym momencie usłyszałem głos mamy i jej nawoływania. Była przekonana, że już nie żyję. Wtedy odezwałem się dając znak, że jestem w jamie. Nogi mi zupełnie skostniały tak, że ledwo z trudem wylazłem. Mama bardzo się ucieszyła. Po odejściu Ukraińców mama próbowała jeszcze ratować dobytek z palącego się domu. Udało się jej nawet wyciągnąć ze zgliszcz nieuszkodzona maszynę do szycia „Singer”. Zacząłem się rozglądać wokół, w sadzie zauważyłem zwłoki naszej sąsiadki Anny Dutki, lat 35, została zastrzelona podczas ucieczki i leżała z workiem rzeczy osobistych. Wkrótce pojawiła się moja babcia i opowiedziała o swoich przeżyciach. Zamierzała dostać się do kościoła, ale w sadach wokół byli już banderowcy i strzelali do wszystkich, kto szedł w stronę kościoła. W tej sytuacji ukryła się w najbliższej kupie chrustu i tak przetrwała do rana. Po wysłuchaniu relacji babci postanowiliśmy udać się do mieszkań naszych krewnych. Najpierw wstąpiliśmy do domu wujka Michała Krzywego. Zastaliśmy go rannego leżącego na bambetlu. Otrzymał trzy postrzały, bardzo krwawił, był w agonii. Przy nim modliła się siostra zakonna, która stwierdziła, że wujek jest umierający. Bardzo cierpiał, po 20 godzinach zmarł. Jego żona i dzieci ocalały. Następnie udaliśmy się do wujka Mikołaja Krzywego. Nie zastaliśmy tam nikogo. Później dowiedzieliśmy się, że wujek z rodzina zbiegł do lasu, następnie do Jabłonowa, a potem do Kopyczyniec. Po drodze wstąpił do Jabłonowa, do niemieckiej Komendantury Wojskowej i tam złożył informację o napadzie banderowców na wieś Majdan. Tłumaczem był Ukrainiec, który przetłumaczył odwrotnie, że to Polacy napadli na Ukraińców i tam jest ruska partyzantka. Niemiec podejrzliwie popatrzył na wujka i powiedział by to zgłosił w Kopyczyńcach. Tak więc o żadnej pomocy z ich strony nie mogło być mowy.” (Byłem świadkiem – Dionizy Polański; w: „Na Rubieży” nr 21/1997). „Wieczorem około godziny 21.00 podpalili zabudowania położone na skraju Majdanu. Chałupy szybko zaczęły się palić, bo dachy były słomiane. Po jakimś czasie nasz dom też zajęły płomienie. Ojciec chodził do studni po wodę i polewał strych, gdzie trzymaliśmy plewy. Na podłodze ułożone były w grubą warstwę i częściowo chroniły belki przed spaleniem. Niestety nie wszystko udało się uratować. Rezuni we wsi strzelali do przerażonych ludzi, którzy uciekali w popłochu. Niektórym udało się uciec z okrążenia i schronić w pobliskim lesie. Nasza rodzina schowała się do piwnicy zrobionej pod schodami spichlerza. Razem z nami ukrywała się ukraińska rodzina Wolańskich, której syn chodził w zaloty do mojej młodszej siostry Hani. W tym dniu Ukraińcy zabili wielu Polaków, naszych sąsiadów i bliskich. Wśród nich byli m.in. Pukowie, Mielnikowie, Szymańscy, Nawroccy, Milimąkowie, Żywinowie, Dutkowie, Bandurowie. Nasze domy zostały ograbione, a kilkanaście z nich spalono. Ci, którzy ocaleli znaleźli schronienie w Kopyczyńcach u znajomych, rodziny i dobrych ludzi. Do Majdanu powróciliśmy dopiero jak front się przesunął i Rosjanie weszli do wioski”. ( Eugeniusz Szewczuk; w: http://kresy.info.pl/index.php/8-wojewodztwa/tarnopolskie/1285-w-dwoch-bestialskich-atakach-oun-upa-zginelo-prawie-180-osob; 08 lipiec 2017). IPN Wrocław S 26/02/Zi – śledztwo w sprawie dopuszczenia się przez nacjonalistów ukraińskich w latach 1939–1945 na terenie dawnego pow. Kopyczyńce, woj. tarnopolskie, zbrodni ludobójstwa na obywatelach polskich w celu wyniszczenia w części polskiej grupy narodowej. /…/ Z ustaleń śledztwa wynika, iż napastnicy, atakując poszczególne miejscowości, działali w sposób planowy, byli dobrze zorganizowani, a ich celem było wyniszczenie ludności narodowości polskiej głównie przez dokonywanie zabójstw. Przykładem takiej akcji był dwukrotny atak nacjonalistów ukraińskich na polskich mieszkańców wsi Majdan, pow. Kopyczyńce. W nocy 12 marca 1944 r. zamaskowani i odziani – w celu lepszej identyfikacji – w białe stroje napastnicy zaatakowali Majdan z czterech stron. Zastrzelono lub spalono żywcem ok. 100 Polaków, rabując ich dobytek i paląc większość posesji. Kolejny nocny napad miał miejsce 27 stycznia 1945 r.”
„Moja kuzynka Marysia Ciemna wybrała się (z poślubionym przed dwoma tygodniami) mężem Adolfem Czarneckim do kościoła na Drogę Krzyżową. W połowie drogi zostali zatrzymani przez trzech Ukraińców jadących saniami. Zabrali Adolfa ze sobą, rzekomo dla pokazania drogi do Tudorowa. Zapewnili Marysię, że szybko wróci. Czekała więc na niego przy drodze, a po chwili usłyszała kilka strzałów. Zwłoki jej męża znaleziono za wsią. W tym samym czasie ohydnego mordu dokonano na 24 letniej Marysi Pełechatej, c. Anny i Mikołaja. Szły pieszo z koleżanką (Marią Dżumyk) do Czortkowa. W rejonie starej leśniczówki wyszło na drogę kilku ukraińskich rizunów i zabrali obie dziewczyny do „katowni”, mieszczącej się w polskiej zagrodzie Marii i Franciszka Czarneckich. Franciszek był dezerterem z wojska i za cenę swojego życia służył banderowcom. Na ich polecenie dobijał nieraz torturowane przez nich ofiary. Żona Franciszka była córką Polki i Ukraińca Miszczańczuka. Pozostała przy życiu tylko dzięki swemu bratu Michałowi Miszczańczukowi, pełniącego ważną funkcję w ruchu banderowskim w Majdanie. Gotowała banderowcom posiłki i wykonywała różne prace gospodarcze. Nosiła się z zamiarem ucieczki, ale zorientowała się, że jest obserwowana i zaniechała zamiaru. Starała się zdobyć ich zaufanie i wykazywała obojętność na wszystko, co działo się w jej domu i zagrodzie. Pewnego razu nadarzyła się okazja. Powiedziała banderowcom, że brakuje jej mąki i musi pojechać do młyna. Uzyskała na to zgodę, a kiedy wyjechali na kolejne łowy, Maria załadowała na wóz wartościowe rzeczy, przykryła je workami pszenicy, zabrała dzieci i wraz z mężem uciekli do Kopyczyniec, a stąd najbliższym transportem wyjechali do Polski. Osiedlili się w rejonie Głubczyc. W niedługim czasie zmarł jej mąż. Ona żyła jeszcze kilkanaście lat i jako naoczny świadek opowiedziała o torturowaniu i mordowaniu Polaków przez banderowców w jej domu. To ona właśnie ujawniła szczegóły śmierci Marysi Pełechatej. Kiedy przyprowadzili obie dziewczyny do naszego domu, Marię Dżumyk zwolnili, b o matka jej była Ukrainką z Tudorowa. Kilku pijanych banderowców dokonało na Marysi Pełechowej zbiorowego gwałtu, a następnie ucięli jej język i obie piersi. Potem ciągnęli za włosy dziewczynę w agonii do pobliskiego głębokiego rowu i tam ją dobili. Ukraińcy dokonywali częstych wypadów, łowiąc nie tylko mężczyzn, ale też kobiety i dzieci, na których dokonywali rytualnych mordów. Według relacji Czarneckiej, tylko do czasu jej ucieczki zamordowali w jej domu kilkadziesiąt osób.” (Józef Ciemny; w: Głos Podolan, nr 7 z 2005 roku).
Koło wsi Masłomęcz pow. Hrubieszów Ukraińcy zamordowali około 30 Polaków, uciekinierów ze wsi położonych przy rzece Bug. Podobnej do wsi Kryłow zbrodni dokonał oddział UNS-UPA z Masłomęcza. Rozbił on konwój z ewakuowanymi Polakami. Część z nich zamordowano na miejscu, a resztę uprowadzono do Masłomęcza i spalono żywcem w stodole.
We wsi Niemiacz pow. Brody: „Szeremeta żona Antoniego z Niemiaczy. Szła 12.3.1944 r. do kościoła na „godzinki”, zamordowana między Niemiaczą a Zaklasztorem.” (http://podkamien.pl/viewpage.php?page_id=246&c_start=0 ).
We wsi Palikrowy pow. Brody Ukraińcy, esesmani ukraińscy z SS „Galizien – Hałyczyna” oraz chłopi ukraińscy, w tym miejscowi, wymordowali co najmniej 367 Polaków (tyle ofiar pogrzebano na cmentarzu) dobytek ich zrabowali, wieś spalili. Mordowano wszystkich, począwszy od 2 miesięcznych niemowląt (Kazimiera Jurczenko, Michał Strąg) po Marię Sikorę lat 96. Ofiar było znacznie więcej, wiele zwłok spłonęło wraz z budynkami bądź zostało w piwnicach spalonych domów i w okolicy wsi. „12.03.1944 r. odbyła się selekcja mieszkańców wsi. Polacy oddzieleni od Ukraińców, stali gromada na łące. Z jednej strony mieli za sobą rzekę, za którą siedział na koniu dowódca banderowców wydający rozkazy, z trzech stron grupy Polaków stanęło po jednym banderowcu. Po chwili padł rozkaz ognia. Jeden z nich, stojący przy karabinie maszynowym, wykonał znak krzyża i po przeżegnaniu się otworzył ogień na stłoczonych Polaków. Prawie jednocześnie odezwały się dwa pozostałe stojące po bokach karabiny. Po chwili w miejscu, gdzie stał zwarty tłum ludzi, leżała sterta drgających ciał ludzkich. Po dokonanej egzekucji stos ten otoczyła grupa około 10 Ukraińców , obserwując bacznie, czy ktoś daje jeszcze oznaki życia. Po stwierdzeniu, że tak, dobijano rannych” (Emil Bielecki; w: Komański…, s. 558). Świadek Józefa Bryg: „W Palikrowach zaczął się pogrom… A my znaleźliśmy się w jego centrum… W panice wbiegliśmy na teren obejścia znajomej. Miała obszerną stodołę, a w niej piwnicę. Wskoczyliśmy do środka, było już tam trochę ludzi. Cały czas dochodzili nowi. Patrzyliśmy na siebie w niemym przerażeniu. Jak się okazało wśród nas była kobieta, która była w zmowie z Ukraińcami. Gdy tylko rozległ się pierwszy wystrzał z pistoletu – to musiał być umówiony wcześniej znak – zaczęła się drzeć w niebogłosy. Usłyszeli ją natychmiast. I przyszli. – Dawaaaaaaaaj! Dawaaaaaaaaj! – oprawcy wygonili nas na łąkę.Ukraincy byli straszni. Mundury, wysokie buty, pistolety maszynowe i karabiny. Złe, nienawistne spojrzenia. Byliśmy przerażeni. Wkrótce na łące zebrał się spory tłum – byli to niemal wszyscy mieszkańcy Palikrowów. Otoczyli nas i zaczęli wszystkim sprawdzać dokumenty. Ukraińców kierowali na jedną stronę, a Polaków na drugą. Ukrywających się w wiosce Żydów spędzili za rów. To była selekcja przed egzekucją. Ukraińców puścili wolno, a wokół nas zaczęli rozstawiać karabiny maszynowe. Mama – jak zwykle – trzymała mnie na plecach w chuście. Dzięki temu wszytko świetnie widziałam. I zobaczyłam, że w ostatniej grupie schwytanych Polaków Ukraińcy przyprowadzili mojego tatę. Mój braciszek szlochał i cały się trząsł. Ukraińcy zbili go podczas drogi karabinowymi kolbami, bo nie podobało im się, że głośno płakał. Oprawcy najpierw kazali Żydom rozebrać się do naga. Po wykonaniu rozkazu ci nieszczęśni ludzie zaczęli się modlić. Wyglądało to upiornie. Był niesamowity ziąb, a oni nie mieli na sobie żadnego ubrania. Cali dygotali z zimna, oczy zwrócili ku niebu. Zaraz odezwały się pierwsze wystrzały, a Żydzi zaczęli padać jeden po drugim na ziemię. Śnieg zrobił się czerwony od krwi. Po prostu nie mogłam uwierzyć w to co widzę. Nie mogłam uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Ogarnęła mnie zgroza. Potem oprawcy wzięli się za Polaków. Zaczęli ustawiać nas trójkami. Rozległy się jęki, szlochy, krzyki. Błagania. Teraz już wiedzieliśmy, co nas czeka. Nie było ratunku. I nie było litości. Mieliśmy zginąć. Na łące stał tłum Polaków, jak się później dowiedziałam ponad trzysta pięćdziesiąt osób. Nie łatwo jest zgładzić tak dużą grupę ludzi. Rozstrzeliwania trwały więc bardzo długo. Musieliśmy patrzeć na śmierć naszych sąsiadów, znajomych… Serie z broni maszynowej, krzyk mordowanych, przekleństwa katów. Sceny iście dantejskie. Kiedy nadeszła nasza kolej, rodzice milczeli. Ja cały czas siedziałam w chuście, kurczowo wpijając się w plecy mamy… Ludzie stojący bezpośrednio przed nami zaczęli padać na ziemię, huk wystrzałów stał się ogłuszający… Kule zaczęły świstać obok nas… Nagle niebo zawirowało mi nad głową i poczułam potężne uderzenie. Zorientowałam się, że leżę na ziemi, przygnieciona ciałem mamy. Mama miała ręce szeroko rozrzucone na boki. Nie ruszała się. Obok usłyszałam straszne jęczenie. To jęczał mój tata. Wyjrzałam spod futra mamy i zaczęłam błagać go szeptem: – Tato, tatusiu cicho… cicho… Prosiłam go, zaklinałam, ale on coraz bardziej jęczał. Był ciężko ranny. Wtedy usłyszeli go Ukraińcy. Jeden z nich stanął nad ojcem. Wycelował z karabinu i dobił go na moich oczach. Kula trafiła w głowę. Uchem i ustami buchnęła gęsta krew, zalewając mu całą twarz. Schowałam się głębiej pod futro mamusi. Leżałam nieruchomo udając trupa. Spod ciała mamy wystawała mi jedna noga. Bałam się zmienić pozycję, bo wydawało mi się, że Ukraińcy zapamiętali jak leżę. Jeżeli zobaczą, że coś się zmieniło – zorientują się, że żyję i mnie zamordują. Cały czas w duchu się modliłam. Odmawiałam „Pod Twoją obronę uciekamy się, święta Boża Rodzicielko” i „Aniele Boży stróżu mój…”. Bo tylko tyle umiałam. Jak kończyłam jedno, zaczynałam drugie. I tak na okrągło. Ile to mogło trwać – nie wiem. W końcu Ukraińcy sobie poszli pozostawiając za sobą łąkę usłaną ciałami rozstrzelanych ludzi. Po kilku godzinach odważyłam się wyjrzeć z kryjówki. Mimo, że był już wieczór, było jasno jak za dnia. To Palikrowy stały w ogniu. Na tle szalejących płomieni widać było uwijające się czarne postacie, skakały niczym malutkie chochliki. To Ukraińcy plądrowali wieś. Stanęłam na nogi i zaczęłam szarpać mamę za rękę i krzyczeć: – Mamusiu, wstawaj! Musimy iść, uciekać! Wstawaj. Do mojej świadomości nie dochodziło to, że mama nie żyje. Potem dowiedziałam się, że dostała postrzał prosto w głowę, w potylicę. Ręce miała rozłożone jak na krzyżu. Pewnie w ostatniej chwili życia chciała mnie uchronić przed nadlatującą kulą. Nagle spostrzegłam, że w kierunku pastwiska idzie dwóch mężczyzn. Pewnie usłyszeli, jak krzyczałam. Szybciutko z powrotem wczołgałam się pod mamę – starałam się odtworzyć pozycję, w której wcześniej leżałam. I zamarłam. Dwaj banderowcy zaczęli strzelać do rannych. Widocznie nie tylko ja przeżyłam masakrę. W końcu stanęli nade mną. Byłam przerażona. Serce waliło mi jak oszalałe. Bałam się poruszyć, drgnąć, oddychać. Zacisnęłam mocno powieki, czekając na huk pocisku. Czekając na śmierć. Jeden z banderowców powiedział, patrząc na mnie: – Szkoda naboju. Ona już i tak nie żyje. I na potwierdzenie tego, kopnął mnie mocno w wystającą nogę. Ja się nie poruszyłam, a nogę spuściłam bezwładnie. To utwierdziło Ukraińców w przekonaniu, że jestem martwa. Poszli dalej. Odetchnęłam z ulgą… Będę żyć. Do dziś nie wiem skąd w małym dziecku znalazło się tyle rozumu. Długo tak leżałam bez ruchu. Bałam się, że mordercy znowu wrócą. W końcu usłyszałam ciche wołanie: – Józiu, Józiu! Czy ty żyjesz? Józiu! – to była panna Róża, nasza sąsiadka. Musiała widocznie usłyszeć jak wcześniej wołałam mamę. Ona też przeżyła, choć była poważnie ranna w plecy. Odezwałam się do niej. Chciałam wstać, ale nie mogłam. Ciało miałam zesztywniałe z zimna. Jakoś się jednak wygrzebałam i zaczęłam raczkować, czołgać się, po sztywniejących trupach. Patrzyły na mnie szeroko otwartymi, martwymi oczami. Na ich twarzach zastygło przedśmiertelne przerażenie. Okazało się, że masakrę jakimś cudem przeżył również mój braciszek. Leżał pod zwałem trupów i teraz też wygrzebał się na powierzchnię. Razem z panną Różą pomogli mi iść. Byłam wysmarowana krwią od stóp do głów. Razem z braciszkiem nie wiedzieliśmy co ze sobą począć. Zrobiliśmy więc jedyną rzecz, jaka przyszła nam do głowy – wróciliśmy do domu. Smutny to był powrót. Tym bardziej, że na miejscu dowiedzieliśmy się, iż wszyscy ludzie, którzy ukryli się u nas w piwnicy ocaleli. Ukraińcy ich nie znaleźli. Okazało się więc, że ta kryjówka była bezpieczna… Gdybyśmy wszyscy razem schronili się w piwnicy – rodzice by przeżyli… Dom bez mamy i taty był dziwny, pusty. Obcy. Od tej pory byliśmy zdani tylko na siebie. Wszystko stało się tak raptownie! Z dnia na dzień zostaliśmy sierotami, z dnia na dzień nasz poukładany świat rozsypał się w drzazgi. Teraz najważniejsze były dwie sprawy: ocalenie przed ukraińskimi nacjonalistami. I uniknięcie śmierci głodowej. Byliśmy bowiem potwornie głodni. W obejściu znaleźliśmy tylko kilka jajek, które od razu zjedliśmy na surowo. Bezskutecznie szukaliśmy jedzenia po szafkach, a nawet w śmieciach. Znaleźliśmy tylko zeschnięte skórki od chleba. Trochę wyki, ziarna. Nie mogło to na dłuższą metę zaspokoić naszego głodu. Kiedy jedno z nas szukało jedzenia, drugie czuwało stojąc w oknie. Baliśmy się, że Ukraińcy mogą pojawić się znienacka i nas zabić. Nie potrafię określić, jak długo koczowaliśmy w naszym splądrowanym domu. Może tydzień, a może dwa. Jedliśmy co popadnie, ze strachu baliśmy się oddalić. Cały czas byliśmy w pogotowiu, żeby – w razie niebezpieczeństwa – uciec do piwnicy. Ukraińców więcej już nie spotkaliśmy. Przyszli za to Sowieci.” (Anna Herbich: Ocalała z pola śmierci; w: https://superhistoria.pl/druga-wojna-swiatowa/wolyn/69882/Ocalala-z-pola-smierci.html’ 8 lipca 2018; z książki „Dziewczyny z Wołynia”). Jan Lis: „Mieszkałem z Rodzicami we wsi Palikrowy, gmina Podkamień, powiat Brody, woj. Tarnopol na Podolu. /…/ Była to niedziela 12 marca 1944 roku . Dzień ten rozpoczynał się piękną słoneczną pogodą. Śniegi już stopniały, tylko jeszcze w parowach, wąwozach były resztki. Słońce nagrzewało mocno czarną żyzną glebę, a nagrzane powietrze drgało w bez wietrzu. Wieś naszą otoczyła tyraliera rizunów wraz z SS manami z Galizion Tarnopol. W kierunku wsi oddano dwa wystrzały armatnie z szosy wiodącej do Podkamienia. Po tych wystrzałach uzbrojeni mieszkańcy naszej wsi uznali, że to wojsko niemieckie, regularne oddziały frontowe. Wydano rozkaz, by chować broń, bo z wojskiem walka jest daremna. Wpadliśmy w szpony hordy bandyckiej ukraińskich rizunów. Boże, taka pomyłka. Ukryliśmy się u sąsiada Ukraińca w wykopanym dole przykrytym stogiem słomy. Ta kryjówka była wykonana w wielkiej tajemnicy. W tym strasznym dniu ukryło się nas 24 osoby, razem z żoną tego Ukraińca, która jeszcze karmiła nas chlebem. Tu przesiedzieliśmy do wieczora. Gdy zapadła noc, wyszliśmy z ukrycia i ujrzeliśmy łuny płonących zabudowań rodzin polskich. Płonęły też zabudowania naszego serdecznego przyjaciela Jasia Jurczenki. Miał on kryjówkę pod jedną ze stodół. Była to zamaskowana piwnica, w której wykonano inne wejście tajemne, a wejście prawdziwe zakryto i zasypano. Mój Wujek Krompiec Piotr wiedząc, że tam są ukryci w piwnicy pod zgliszczami stodoły, otworzył z wielkim trudem, bo żar pogorzeliska utrudniał zbliżenie się. Otworzył i wołał po imieniu, ale nikt się nie odzywał. Udusili się wszyscy, łącznie z dziećmi dwanaście osób. Ja z moją siostrą Józią też szliśmy się tam ukryć, ale Jasio Jurczenko spotkał nas w sadzie swoim i powiedział, że on już tam wszystkich ukrył i zamaskował właz i też już tam nie wejdzie. Idźcie dzieci do domu – powiedział. Wieczorem stwierdziliśmy że on też jest wśród tych uduszonych. Ja powiadam że anioł nas zawrócił. Przyszła babcia mojego kolegi szkolnego, Tadzia Dańczuka z płaczem i słowami: dzieci moje nie mamy się już po co ukrywać, wasz tatuś i dziadek zostali zamordowani. Wszyscy, cała gromadka szła ulicą i głośno płakała. Straszne ryki płonącego bydła wtórowały ich rozpaczy. Skoro świt uciekliśmy do wsi Maliniska, tam mieszkał wujek Stanisław Siczyński. Dotarliśmy tam wczesnym rankiem. Wszyscy jeszcze spali. Przerażeni szykowali nam śniadanie i słuchali o naszych strasznych przeżyciach. Nie trwało długo i tu wystrzał z armaty dał sygnał bandzie rizunów do zamykania okrążenia. Trzeba było znów uciekać. Tym razem z powrotem do naszej wsi. Bardzo długo strzelali za nami. Na szczęście nikogo z nas nie trafili. Razem z nami uciekała grupka dzieci, rodzeństwo – sześć osób, najstarsza dziewczynka była w siódmej klasie. Rodzice ich zostali zamordowani. Wróciliśmy do naszej wsi. Sąsiadka – Ukrainka, ukryła nas w swojej piwnicy, do której wejście było w stajni pod żłobem dla krów. Tam ukrywaliśmy się do wkroczenia Rosjan. Nie pamiętam ile minęło dni od czasu mordu Polaków (może dwa tygodnie) w naszej wsi do wkroczenia Rosjan. Od tego dnia przestaliśmy się ukrywać, też tego dnia spotkałem mego kolegę Kazika Moczarę. Ubrany był w płaszczyk cienki szarego koloru i szedł bardzo wolno podpierając się kijem gdzieś znalezionym. Był bardzo blady. Podbiegłem do niego i zapytałem: Kazik, co ci jest ? Odpowiedział: Ja jestem ranny, byłem na łące i po skończonej akcji wylazłem spod trupów. Byłem w domu u swej babci, ale tam nikogo nie ma. Zjadłem wszystko co tam było i teraz idę do cioci ona nie wie, że ja żyję. Zapytałem: gdzie cię ranili, pokazał mi palcem rdzawą plamę na brzuchu. Tu mnie boli, ale kula nie wyszła bo nigdzie więcej mnie nie boli. Poszedł do cioci. Żył jeszcze kilka dni. Rodzice Kazika i jego dwaj młodsi bracia też zostali zamordowani. Janka Kobiakowska, (dziś po mężu Wasylinka) Maryna Dyszluk, stary Ukrainiec Kutniak i kilka innych Ukrainek w 12 marca podczas selekcji wskazywali na łące, kto jest Polakiem, a oprawcy od razu ustawiali ich w osobną grupę do rozstrzelania. Ustawiono dwa karabiny maszynowe, oprawcy przeżegnali się i wymordowali wszystkich Polaków. Potem poszukiwali wśród pomordowanych, żywych i rannych dobijając ich strzałami. Tam też został zamordowany mój dziadek, Jan Krompiec, nie ma go w wykazie pomordowanych. Zginęła moja nauczycielka Nagi i jej mąż. Imion ich nie pamiętam. Zginęli również Polacy z Wołynia, którzy zamieszkali w naszej wsi. Było ich wielu. Przygarnięci po tragedii na Wołyniu. Oprawcy zdzierali z zabitych lepszą odzież i obuwie. Następnie przed spaleniem polskich domów rabowali, ładowali na wozy i wywieźli dla swoich rodzin. Łup godny oprawców z UPA. Na pomniku, który stoi w miejscu gdzie wymordowano Polaków z mojej wsi, napisane jest że zginęło ich 367 osób z zaznaczeniem, że zginęli w czasie wojny. Zamordowano wiele więcej ale dziś już trudno ustalić ich nazwiska. Po wojnie słyszałem jak matka Stefanii Dajczak opowiadała jak w Podkamieniu w Klasztorze OO Dominikanów po zakończonej akcji mordowania, odbywała się narada rizunów podsumowująca wynik mordowania. Dla ozdoby narady Panią Dajczak powiesili na jej wełnianym szalu w drzwiach sali narad na terenie Klasztoru. Szal się po chwili urwał, a ona spadła. Jeden z oprawców przebił jej pierś bagnetem. Ta, pozostawiona na zimnej posadzce w sali, w której były powybijane okna, przeleżała kilka dni. W dniu kiedy wywożono ciała pomordowanych z Kasztoru OO. Dominikanów do wspólnej mogiły, po zdjęciu jej z wozu przed złożeniem ciała do wspólnej mogiły, okazało się Pani Dajczak żyje, przed złożeniem ciała do wspólnej mogiły, pani usiadła. Udzielono jej pomocy. Następstwem powieszenia była utrata wzroku. Dziś Ukraińcy nazywają swoich rizunów, zbrodniarzy, żołnierzami armii powstańczej. Co to za żołnierze, co siekierami zabijali małe dzieci?” (Jan Lis: Moje smutne wspomnienia z Palikrów; Gorzów Wlkp., 12 lipiec 2009; w: http://www.podkamien.pl/articles.php?article_id=201 ). H. Komański, Sz. Siekierka…, na s. 78 – 83 podają, że zamordowana nauczycielka nazywała się Janina Nowak, nie wymieniają jej męża. Kazimierz Wilczyński urodził się w Palikrowach w powiecie brodzkim 6 kwietnia 1927 roku. “W niedzielę 12 marca 1944 r. rano rozpoczęła się obława esesmanów ubranych w białe maskownice nakładane na mundury. „Pytam jednego z sąsiadów, co się dzieje, a on – banderowcy robią łapankę”. W pierwszej kolejności napadli 2 domy na Koloniach oddalonych o 500 m od Palikrowów. „Jeden z Ukraińców chodził tam do swojej dziewczyny. Nic nie pomogło. Starego, starą, babkę i trzy córki zabili, jedną osobę wrzucili do studni, a zabudowania puścili z dymem. Mojego kolegę, prawdziwego Polaka – Piotra Bieguszewskiego męczyli i chcieli go zmusić, by wydał nazwiska dowodzących obroną wsi. Wycieli mu orła na piersiach, potem obcięli uszy i język. Na koniec zawleczono go do stodoły Dajczaków i tam go spalono. Nim jednak go okaleczono i spalono wołał – Ukrainy tu nie było i nie będzie. Polska była Polska będzie. Pracował w sklepie, był krawcem i należał do TSL”. W Palikrowach ludzie uciekali pomiędzy płonącymi domami i chowali się gdzie mogli. Kilka osób uratowało się dzięki robionym wykopom w szopach i stajniach. Inni próbując uciekać do lasu, byli na miejscu rozstrzeliwani. Kolega Wilczyńskiego – Bronek Jurczenko schował się na cmentarzu. „Część rodziny z matką uciekła z domu i schowała się wraz z 12 osobami u sąsiada w piwniczce pod drewutnią. Ja schowałem się za drewutnią obok leżących bron. Widzieliśmy, jak na podwórze weszło 10-12 banderowców. Między nimi był kolega mojego ojca – Pasieka. Dzięki niemu mój ojciec mógł się schować w szopie, a resztę banderowcy zabrali za wieś. Większość palikrowian została złapana i wywleczona na pobliską łąkę, gdzie pododdział ukraiński SS „Galizien” przygotował do strzału karabiny maszynowe. Najpierw dokonano przeglądu dokumentów. Następnie: Janka Kobiakowska, Maryna Dyszluk, Ukrainiec Kutniak i kilka innych Ukrainek podczas selekcji wskazywało, kto jest Polakiem i miał przejść na bok. Następnie Ukraińców wypuszczono, a Polaków rozstrzelano. Rannych dobijano pojedynczymi strzałami z pistoletu”. W tym dniu Wilczyńskim zabili 3 osoby w rodzinie. „Mój kuzyn – Franek Piątkowski, który miał 12 lat wpadł do zimnej rzeki i schował się pod wikliny. Opowiadał, że widział jak banderowcy mordowali, okradali zwłoki, a tych, którzy jeszcze dychali dobijali. Dopiero wieczorem, zmarznięty i pół przytomny doczołgał się do stodoły Tereszków. Po jakimś czasie ludzie znaleźli go i się nim zaopiekowali”. Widok płonących domów był przerażający. Kazimierz Wilczyński wspomina: „domy paliły się, a Ukraińcy ładowali wszystko co było przydatne na wozy. Najszybciej paliły się zachaty (ocieplenie domu robione najczęściej ze słomy i liści). 200 m za cerkwią paliło się mnóstwo domów. Potem trąbka i odwrót. Kupę sań pociągnęli w kierunku Brodów”. Rano spotkał swojego kolegę Edka ps. „Fedio”, który schował się w rogu piwnicy w ziemniakach wraz z synem gospodarza nazwiskiem Kubernyk i opowiedział mu co widział. „Za budynkiem TSL, przy rzece było mnóstwo rozebranych zwłok. Tyłki gołe, boso, aż strach patrzeć. Z ukrycia zaczęli wyłazić przestraszeni ludzie. Szukali swoich bliskich. Wszyscy lamentowali. W rozpaczy zbierali szmaty, aby okryć pomordowanych. Zmasakrowane ciała bliskich ładowali na wozy i wywozili na cmentarz”. (Arkadiusz Szymczyna: Kazimierz Wilczyński – mord w Palikrowach; w: KSI nr 7/2012). Zginęły całe rodziny, np.: Jurczenko Michał l. 31, Jurczenko Jan l. 49, Jurczenko Apolonia l. 43, Jurczenko Franciszek l. 26, Jurczenko Jan l.64, Jurczenko Marian l. 23, Jurczenko Franciszek l. 14, Jurczenko Stanisław l. 28, Jurczenko Maria l. 55, Jurczenko Wojciech l. 20, Jurczenko Stefania l. 17, Jurczenko Józefa l. 14, Jurczenko Tomasz l. 59, Jurczenko Bronisław l. 23, Jurczenko Katarzyna l. 25, Jurczenko Kazimiera 2 miesiące, Jurczenko Józef l. 24, Jurczenko Tomasz l. 22, Jurczenko Jadwiga l. 21, Jurczenko Katarzyna l. 6, Jurczenko Albin l. 57, Jurczenko Andrzej l. 24, Jurczenko Wiktoria l.30, Jurczenko Jan l. 31, Jurczenko Anna l. 23, Jurczenko Antoni l. 5, Jurczenko Anna l. 41, Jurczenko Józefa, Jurczenko Teresa l. 65, Moczary Dominik l. 50, Moczary Maria l. 16, Moczary Janina l. 12, Moczary Józef l. 9, Moczary Piotr l. 5, Moczary Jan l. 42, Moczary Anna l.38, Moczary Bronisław l. 15, Moczary Tomasz l. 38, Moczary Apolonia, Moczary Kazimierz l. 12, Moczary Józef l. 10, Moczary Stefan l. 3, Moczary Stanisław, Moczary Katarzyna l. 71, Piątkowski Bronisław l. 55, Piątkowska Anna l. 61, Piątkowski Sylwester l. 17, Piątkowski Marek l. 43, Piątkowski Kazimierz l. 13, Piątkowski Józef l. 15, Piątkowski Michał l. 49, Piątkowska Anna l. 66, Piątkowski Dominik l.43, Piątkowska Stanisława l. 17, Piątkowska Janina l. 9, Piątkowska Stefania l. 30, Piątkowski Kazimierz l. 5, Piątkowski Tomasz l.43, Piątkowski Józef l. 15, Piątkowski Jan l. 7, Piątkowska Maria l.26, Piątkowski Józef l. 67, Piątkowski Dominik l. 66, Piątkowski Michał l. 39, Ziombra Tekla l. 44, Ziombra Michał l. 54, Ziombra Zofia l. 34, Ziombra Władysław l. 10, Ziombra Jan l. 8, Ziombra Franciszek l. 4, Ziombra Dominik l. 51, Ziombra Agnieszka l. 47, Ziombra Piotr l. 47, Ziombra Jordan l. 60, Ziombra Paulina l. 55, Ziombra Katarzyna l. 13, Ziombra Maria l. 83, Ziombra Jacek l. 75, Ziombra Maciej l. 48, Ziombra Włodzimierz l. 5.(Kubów…, jw.).
We wsi Pańkowce pow. Brody Ukraińcy, esesmani ukraińscy z SS „Galizien – Hałyczyna” oraz chłopi ukraińscy zamordowali 30 Polaków, w tym 14-miesięcznego chłopca. Zeznanie jednego z mieszkańców Podkamienia: „Zeznaje co następuje: znam b. dobrze Czerniawskiego Władysława jak również i jego rodzinę. Ojciec w/w miał sklep rzeźniczy w Podkamieniu, pow. Brody. Czerniawski Władysław jest pochodzenia ukraińskiego. W Brodach kończył gimnazjum, a następnie we Lwowie kończył uniwersytet. Po wkroczeniu Niemców w roku 1942 był organizatorem morderczej bandy ukraińskiej. Bandę tę organizował u swojego teścia nazwiskiem Rajke, który mieszkał na przysiółku Czernic, folwark Antonówka, gm. Podkamień, pow. Brody. Wiadome jest mi, że Czerniawski Władysław był dowódcą, a zarazem sędzią tej bandy. On sam wydawał wyroki śmierci na Polaków wraz ze swoim teściem Rajke, który był prokuratorem w tej bandzie. /…/ Następnie w końcu lutego 1944 r. we wsi Pankowce pow. Brody zostało wymordowanych w ten sam sposób 6 rodzin. Podobny fakt miał miejsce w Szklanej Hucie pow. Brody, gdzie całą wieś spędzono do stodół, a następnie żywcem spalono mieszkańców tej wsi. O wspomnianym fakcie dowiedziałem się od ludzi z danej miejscowości.” (Zeznania o wydarzeniach z 12-15 marca 1944r. w Podkamieniu; w: http://www.podkamien.pl/articles.php?article_id=17 ).
W miasteczku Podkamień pow. Brody: Protokół spisany z O. Dominikaninem, kooperatorem w Podkamieniu, zamieszkałym od r. 1938 w inkorporowanej wsi Jaśniszcze [Brody] (10 km od Podkamienia). „Poufnie zawiadomiony przez sekretarza gminy w Jaśniszczu Gnypa (Ukraińca), że ma być dokonany na mnie zamach morderczy, opuściłem dnia 8 marca br. Jaśniszcze i zamieszkałem w klasztorze w Podkamieniu. Przed tym jeszcze opuścili Jaśniszcze wszyscy mężczyźni zagrożeni śmiercią przez tzw. partyzantów, którzy rekrutują się z ludności ukraińskiej sąsiednich wsi. Partyzanci ci w ciągu kilku dni przed wyjazdem mężczyzn z Jaśniszcza, zakwaterowali się w domach Ukraińców i pod przewodnictwem wymienionego sekretarza gminy Gnypa każdej nocy szukali w domach polskich za mężczyznami, którzy musieli się kryć, aby uniknąć śmierci. Po wyjeździe do klasztoru w Podkamieniu, zastałem tam już licznych uciekinierów z Wołynia (ci mieszkali od jesieni r. 1943 z proboszczem Poczajowa Ks. Stanisławem Fiałkowskim) i mieszkańców sąsiednich spalonych wsi Czernica, Pańkowce i Bolesławów. Mieszkali także w klasztorze koloniści niemieccy z Maliniec w liczbie 30 osób. Największe nasilenie uciekinierów w Podkamieniu nastąpiło po wypadkach w Suchowoli, gdzie zamordowano ok. 50 osób i spalono wszystkie zagrody. Mieszkali także w klasztorze mieszczanie z Podkamienia, przepędzając w nim szczególniej noce. W pierwszych dniach marca br. przybył do Podkamienia oddział SS ochotniczej dywizji ukraińskiej, składający się mniej więcej ze 150 żołnierzy pod komenda starzyzny niemieckiej, począwszy od kaprala w liczbie 20 osób. Komendę sprawował kapitan niemiecki nieznanego mi nazwiska. Żołnierze zakwaterowali się w mieście. Zaraz po ich przybyciu z Podkamienia odbyła się pierwsza rewizja. Żołnierze otoczyli klasztor, a oficer w towarzystwie kilku szeregowców wkroczył do klasztoru, wezwał do siebie O. Przeora Marka Krasa i zapytał o broń. O. Przeor oświadczył, ze nikt broni nie posiada prócz mieszkającej w klasztorze straży leśnej, mającej prawo noszenia broni. Strażników tych było 20. Do rozmowy O. Przeora z oficerem wmieszali się przebywający w klasztorze koloniści z Maliniec i po ich zeznaniach stwierdzających to samo, co powiedział O. Marek rewizji nie było, żołnierze opuścili klasztor, a oficer pozostał na obiedzie u kolonistów niemieckich. Po kilku dniach nastąpiła druga rewizja. Oficer dowodzący zażądał oddania broni, która wg jego twierdzenia została ukryta w klasztorze i polecił jednemu z kolonistów niemieckich za tą bronią szukać i do 2 godzin żołnierzom oddać. Kolonista w wykonaniu tego polecenia znalazł 2 stare zdezelowane karabiny, porzucone na gnoju i oddał je dowódcy oddziału. Równocześnie oficer polecił opuścić klasztor tym wszystkim, którzy posiadają w pobliżu swoje mieszkania, a pozwolił pozostać bezdomnym, a więc uciekinierom z Wołynia i mieszkańcom spalonych wsi. Wówczas opuścili klasztor Polacy z Podkamienia i koloniści z Malenisk. Taki stan trwał do 11 marca. 11 marca wojsko SS D.O.U. opuściło Podkamień i udało się w kierunku Suchowoli i Brodów. Wówczas ludzie z Podkamienia powrócili z powrotem do klasztoru i tak znowu zabudowania klasztorne wypełniły się ludźmi w liczbie mniej więcej 1000 osób. Popołudniu 11 marca o 17-ej godzinie zauważono, że od Czernicy i Pańskowiec zbliżają się uzbrojeni w automatyczną broń chłopi mniej więcej w liczbie 200 osób, którzy po uszeregowaniu się w Podkamieniu ruszyli na klasztor. Wówczas z klasztoru wyszli O. Józef i inż. Sołtysik z Brodów w celu porozumienia się z nadchodzącą grupą uzbrojonych ludzi. W rozmowie zostali poinformowani, że jest to oddział rzekomo pozostający pod komendą niemiecką i z nią współdziałający, który posiada rozkaz zakwaterowania się w klasztorze i obsadzenia wieży kościelnej. Kiedy ta grupa wraz z O. Józefem i inż. Sołtysikiem zbliżyła się doi bramy klasztornej i chciała wejść do wnętrza, wówczas bramę od wewnątrz zabarykadowano i zbliżający się do wnętrza klasztoru nie puszczono. Po pewnych wzajemnych pertraktacjach uzbrojeni napastnicy zażądali jedzenia, a gdy z okien zrzucono im chleb, słoninę i wódkę, udali się na organistówkę i tam zajęli kwatery. W międzyczasie O. Józef i inż. Sołtysik powrócili do klasztoru. Kościół i klasztor otoczono strażami, które nikogo nie wpuszczały ani nie wypuszczały. Po spokojnej nocy w niedzielę tj. 12 marca rozpoczęła się strzelanina z karabinów do okien klasztornych, rzucano także granaty. Kiedy napastnicy poczęli wyłamywać bramę klasztorną wówczas z górnych okien rzucono kilka granatów, które poraniły kilka osób. Zabito także jednego człowieka w klasztorze i zraniono jednego z komendantów partyzanckich. Bitwa trwała do godz. 13. Po godzinie 13-ej wezwano ludzi przebywających w klasztorze do wyjścia poza jego mury pod grozą bombardowania i rzeczywiście pod klasztor podjechała artyleria i tanki. Wówczas otworzono bramy klasztoru i kościoła, a ludzie poczęli wychodzić. Tymczasem ukryci za chatami i stodołami partyzanci poczęli strzelać do wychodzących, a przez otwarte drzwi klasztoru inni wkroczyli do wnętrza i poczęli mordować tych, którzy klasztoru opuścić już nie mogli. Równocześnie po mieście chodziły grupy partyzantów w towarzystwie niemieckich żołnierzy i mordowały rodziny polskie. W ten sposób zamordowano w Podkamieniu 80 osób, w samym klasztorze zginęło mniej więcej 100 osób, w tym 3 braci zakonnych i Ks. Fiałkowski, proboszcz z Poczajowa. W poniedziałek i we wtorek 13 i 14 marca wywożono klasztoru zrabowane rzeczy. Wywieziono mniej więcej 12 fur i kilkanaście aut rzeczy. Wywozili partyzanci i Niemcy. We wtorek rano tj. 14 marca wójt gminy kazał zbierać trupy i pochować je na cmentarzu we wspólnym grobie. We wtorek popołudniu partyzanci obchodzili domy, legitymowali mieszkających i strzelali do znalezionych Polaków. W ten sposób zginęło 20 osób. W środę 15 powtórzyło się to samo i znowu zginęły 3 osoby. Tego samego dnia wieczorem partyzanci wyjechali do Boratyna [Brody]. 16-go we czwartek niektórzy Ukraińcy weszli do opuszczonego przez partyzantów klasztoru i stwierdzili, że w ołtarzu wielkim pozostał cudowny obraz Matki Boskiej. W zakrystii zrabowano bieliznę kościelną i rozrzucono ornaty. W celach klasztornych i piwnicach leżały liczne trupy mniej więcej 100 osób. Byli to przeważnie starcy, kobiety z małymi dziećmi, chorzy, którzy nie mogli uciec z klasztoru. 16 i 17 marca przyjechali do Podkamienia Niemcy i zakwaterowali się w mieście. O. Wysocki starając się w piątek tj. 17 marca o pozwolenie na wyjazd z Brodów w komendzie niemieckiej przekonał się o wrogim nastawieniu Niemców wobec księdza z klasztoru z powodu stwierdzenia posiadania broni w klasztorze. O. Marek Kras, przeor klasztoru wyjechał do Brodów jeszcze przed powyżej opisanymi wypadkami. Przebywający w klasztorze O. Leon Podgórny z bratem Marcinem wyjechali do Tarnobrzeg, O. Wysocki do Brodów. O. Józef pozostał w Podkamieniu i ukrywa się w domu ukraińskiego mieszczanina.” (1944, 20 marzec – Odpis protokołu spisanego w RGO we Lwowie z Dominikaninem Ojcem Mikołajem Wysockim dotyczący mordu w Podkamieniu dokonanego przez Ukraińców. W: B. Ossol. 16722/1, s. 89-93).
We wsi Przedrzymichy Wielkie pow. Żółkiew Ukraińcy zamordowali 2 Polaków: kowala i nauczycielkę, oraz Ukraińca, męża nauczycielki.
We wsi Rudniki pow. Śniatyn Ukraińcy zamordowali 14 Polaków, w tym 5-osobową rodzinę Sokołowskich z 3 dzieci.
We wsi Ruzdwiany pow. Trembowla wymordowali głownie za pomocą siekier i noży ponad 30 Polaków.
We wsi Rzeplin pow. Tomaszów Lubelski zamordowali co najmniej 7 Polaków.
We wsiach Siemiginów i Zulin pow. Stryj zamordowali około 50 rodzin polskich oraz „miejscowego księdza, po odrąbaniu rąk i nóg, spalono” (Sowa…, s. 235; za: „Biuletyn Informacyjny” nr 17 z 27.IV. 1944 r.).
We wsi Smoligów pow. Hrubieszów zamordowali 5-osobową rodzinę Jaroszyńskich z 3 dzieci: synami lat 12 i 14 oraz córką Genowefą lat 18. Inni: 27 lutego 1944 r. zamordowano w Smoligowie rodzinę Jaroszyńskich z Dołhobyczowa: ojciec Franciszek lat 48, matka Rozalia lat 46, córka Genowefa lat 18, syn Stanisław lat 14, syn Józef lat 12. (Marek A. Koprowski: Łuny na Wschodzie; Poznań 2019, s. 91).
We wsi Wołosów pow. Nadwórna Ukraińcy zamordowali około 60 Polaków, w tym spalili żywcem 7-osobową rodzinę z 5 dzieci.
– 1945 roku:
We wsi Skomorochy pow. Tarnopol Ukraińcy zamordowali 6-osobową rodzinę polską Bobrowskich, w tym matkę w zaawansowanej ciąży, a dom ich obrabowali.
– 1946 roku:
W powiatowym mieście Jarosław na cmentarzu mają groby żołnierze WP: Fechner Henryk ur. 1922 r. oraz Rawa Piotr ur. 1923 r,. którzy zginęli z rąk UPA
We wsi Szystowice pow. Hrubieszów Ukraińcy uprowadzili i po torturach zamordowali w lesie Piotra Jaroszyńskiego.
We wsi Hruszowice pow. Jarosław: „11 marca 1946 r. o godz. 17.00 pododdział UPA zaatakował 6 polskich żołnierzy (w tym jednego ppor.) z 28pp z Przemyśla w Gajach. Po rozbrojeniu i rozebraniu żołnierzy napastnicy odjechali (jednego rannego żołnierza odesłano do posterunku MO w Młynach). Powyższy raport milicji prawdopodobnie dotyczy zdarzenia, które jest notowane w innych opracowaniach na 12 marca 1946 r. w Hruszowicach. W wyniku ataku Ukraińcy pojmali i następnie zamordowali ppor. WP Zbigniewa Krzestowskiego, s. Stanisława, ur. w 1921 r., oficera 40pal lub 28pp, kpr. Mikołaja Kipiela, s. Makarego, ur. w 1923 r. w Zawadkach k. Białej Podlaskiej z 40pal i sierż. Olgierda Wasowicza, s. Jakuba, ur. w 1908 r. na terenach wschodnich II RP. Z kolei E. Ginalski i E. Wysokiński sugerują, że do powyższego zdarzenia mogło dojść w 14 lutego i w jego wyniku jeden podoficer zbiegł”. (Andrzej Zapałowski: Granica w ogniu. Warszawa 2016, s. 126).