– 1943 roku:
W kol. Boreczek pow. Krzemieniec Ukraińcy zamordowali 7 Polaków z 2 rodzin: Franciszka Ćwieka z żoną i córką oraz Józefa Styczyńskiego z żoną i wnukami 8 i 6 lat. Mordercy są znani, byli nimi sąsiedzi z Boroczyka i Chotówki, którzy dokonali także grabieży domu i gospodarstwa Ćwieków.
We wsi Borszczówka Włościańska pow. Zdołbunów: Leon Szeremeta (rocznik 1923) pochodzi z Borszczówki Włościjańskiej na Wołyniu. Tak przynajmniej ta miejscowość nazywała się przed wojną, bo dziś jest to Borszczówka Wtoraja albo Ukraińska. Pan Leon gospodarzył do 1943 roku. Wtedy w Borszczówce grasowali już ukraińscy bandyci. Coraz bardziej bestialscy i bezwzględni. „– W 1943 roku banda UPA wymordowała całą moją rodzinę” – mój rozmówca wpatruje się w dal. Zginęli rodzice Piotr i Maria, siostry Janina i Emilia, a także siostrzeniec Krzyś. Ocalały siostry Apolonia i Weronika, ocalał pan Leon. „- Zebraliśmy się w pięciu i kilka dni przed rzezią uciekliśmy do Mizocza, bo Ukraińcy w pierwszej kolejności mordowali młodych. Rodzice zostali. Trzy dni później przyjechała do mnie mama, jednym konikiem, bo drugiego już nie było. Chciała poradzić się, co robić. Ukraińcy mówili, żeby nigdzie nie uciekała. Ja naciskałem, żeby uciekała do mnie. Minęły dwa, trzy dni i dostaję wiadomość, że cała rodzina nie żyje, zostali pomordowani. Do dziś nic nie wiem. Ojciec podobno poszedł do kowala do Dermania i tam go zabili…” /…/ A Borszczówka Włościjańskia, czyli dziś Wtoraja? Niedawno tamte tereny odwiedził Dariusz Malinowski z Zielonej Góry, dla którego pan Leon jest wujem. – Nie ma ani jednego polskiego domu. Ukraińcy powycinali w pień nawet polskie sady, każde drzewko owocowe – stwierdza ze smutkiem. – Po zabudowaniach wuja pozostała tylko jakaś piwnica. Aż dziw, że jej też nie zniszczyli…” Maria i Piotr Szeremetowie, rodzice pana Leona, zostali zamordowani 13 maja 1943. (Szymnon Kozica, w: https://plus.gazetalubuska.pl/bo-dzis-jest-to-borszczowka-wtoraja-albo-ukrainska/ar/7954494 ). Siemaszko…, s 973 podają, że nie mają żadnej informacji z tej wsi.
W futorze Daniłówka pow. Krzemieniec zamordowali co najmniej 16 Polaków. „Daniłówka była typowym futorem. Ledwie kilkanaście chat i tylko parę rodzin ukraińskich i polskich. Nikt nie odróżniał kto jest kim. Jedni drugim się kłaniali, jedni drugich prosili na wesela, a na przednówku jeden drugiego wspierał ziemniakami albo chlebem. Tak było do czasu, aż na niebie pojawiły się łuny./…/ Matka przygotowała śniadanie, a potem Franio poszedł z siostrą paść ich dwie krowy. Weszli na wzniesienie, położyli się na trawie i spoglądali na wioskę. Wokół było pięknie, pachniało już latem. Franek przekomarzał się z Jadzią. Około południa przyszły na wzgórze kuzynki Krasickie. Przyniosły coś do jedzenia. Nagle jedna z nich zauważyła furmankę z obcymi wyjeżdżającą z lasu. Kilku mężczyzn z bronią zeskoczyło z wozu i poszło do wsi. Ten, który pilnował koni, dostrzegł Frania i ruszył w ich stronę. – Uciekajmy, bo nas pobiją! – krzyknęła kuzynka. Pędem ruszyli w kierunku cerkwi. Franek ledwie nadążał. Siostra i kuzynki o głowę wyższe od niego, dawały długie susy. Za krawędzią wzgórza wpadli w gęste krzaki i ukryli się w zagłębieniu. Jak długo tam siedzieli? Frankowi wydawało się, że ledwie chwilę, ale to było dobre pół godziny. Wtedy usłyszeli strzał. Potem kolejne. – Na drodze jacyś pobici leżą – szepnęła Jadzia zsuwając się na dno rowu. Franek zerwał się i ruszył do domu. Biegł po trawie. Dobiegł do krawędzi łąki. Zszedł na drogę. Krew jeszcze nie wsiąkła w piasek, stała w kałużach. Nie płakał. Patrzył. Tyle późniejszych nocy – także w dorosłym życiu – stał na tej drodze. Tyle razy we śnie spoglądał na leżącą na ziemi najstarszą siostrę. Miała rozerwaną głowę. Na rękach trzymała trzyletniego Andrzejka. Brat dostał kulę w skroń. Potem Franek zobaczył ojca leżącego bez życia. Wielokrotnie później próbował przypomnieć sobie jego twarz. Jakie miał oczy, brodę, nos? Był niski? W jednej chwili stracił wtedy pamięć. Już na zawsze zatarło mu się wspomnienie ojca sprzed morderstwa. Dalej wszystko działo się jak we śnie. Ktoś pochylił się nad ciotką, która jeszcze żyła. Zaniesiono ją do chałupy. Franek doszedł do domu, usiadł na progu i płakał. Po chwili stanęła przed nim matka. Jeszcze nie wiedziała. – Mamuś, tam na dole… Nasi, pobici są. Ojciec leży pobity i Andrzejek pobity. Klementyna zaczęła lamentować. – Boże, Boże…myślałam, że polecieli za mną. Czemu nie polecieli? Kiedy Ukraińcy zjawili się we wsi, lepiła pierogi. Adaś, który tej nocy nie wyspał się w lesie, drzemał na piecu chlebowym. Bandytów zobaczyła pierwsza. Nie kryli się. Trzech ludzi z bronią chodziło od chaty do chaty, zbierali Polaków. Rzuciła na ziemię fartuch i krzyknęła: – Uciekajmy, bo nas pomordują! Ojciec popatrzył przez okno. – Czekaj matka. Jest tylko trzech. Przyjdą, pójdą. Mało razy tak było? Ale ona nie czekała. Otworzyła okno do sadu i wpadła między drzewa. Za nią pobiegli Władek i Stefan. Myślała, że także Gienia, a ojciec złapał Andrzejka i ukryli się w sadzie. Jednak Staśko tego nie zrobił. Wierzył, że Ukraińcy ich nie skrzywdzą. Tymczasem Ukraińcy zebrali polskie rodziny i poprowadzili na drogę. (…) Po egzekucji przed ich domem zebrali się ukraińscy sąsiedzi. Nieśmiało pytali, gdzie mają pochować ciała. Milcząco wskazała miejsce w ogrodzie. Pod dwoma wysokimi topolami wykopali trzy groby. Jeden musiał być naprawdę duży, bo Mikołaj Przytomski był ogromnym chłopem. Tamtego dnia zabito w Daniłówce 13 osób. Trumien nie było. Klementyna przykryła ich tylko kapą z łóżka. Franek nie patrzył, jak do grobu wrzucają ciało jego ojca. Matka wysłała ich do lasu. Późnym popołudniem bandyci znów pojawili się w futorze. Od razu uciekła do dzieci. Tylko ciotka Anna Krasicka konała w ich domu do wieczora, powtarzając: – Najpierw Genię strzelił, potem Andrzejka, Staśka. Przytomscy nic ze sobą nie mieli. Ani jedzenia, ani ubrań. Do domu było blisko, ale kto by tam poszedł? Ukraińcy mogą siedzieć we wsi i ciągle na nich czekać. Z pobliskich Budek kuzynka przynosi im jedzenie. Są otumanieni ze strachu. Nie potrafią podjąć żadnej decyzji. Zostać czy uciekać? Po prostu siedzą w lesie i płaczą. Trzeciego dnia słyszą jakieś głosy. Wkrótce rozpoznają, że to Ukraińcy. Podchodzą coraz bliżej. – Nie będziemy się rozdzielać – decyduje matka. Pod rozłożystym drzewem tulą się do siebie. Franek zamyka oczy. A tamci się zbliżają. – Idź tam! Zobacz! Gdzie te Lachy? – mówi któryś Ukrainiec, może dowódca. Serce wali głośno, a tamci są tak blisko, że przez gałązki widać ich buty. Ukrywający się czują zapach dymu z papierosów. Wstrzymują oddech… Wreszcie Ukraińcy odchodzą. Franek już wie, że im las gęstszy, tym bezpieczniejszy. Klementyna decyduje, że nie ma na co czekać i postanawia iść do Białokrynicy. Tam mieszkają znajomi ojca. Może im pomogą.” (Konrad Piskała, Tomasz Potkaj, Leon Popek: Kres. Wołyń. Historie dzieci ocalonych z pogromu. Warszawa 2016. Fragment wspomnień z książki wyszukał i wstawił B. Szarwiło; w: http://wolyn.org/index.php/informacje/1100-danilowka-wolyn-1943-r ). „Jest 13 maja 1943 roku. W Daniłówce koło Krzemieńca od rana świeci słońce. Franciszek Przytomski ma dziewięć lat. Bawi się w ogrodzie z młodszym bratem. W trawie pod drzewami chłopcy znajdują małego zajączka. Szukają jego gniazda i zanoszą go tam. Obiecują sobie, że na drugi dzień wrócą i sprawdzą, jak się ma. Ale na drugi dzień nie tylko nie wrócą do ogrodu, ale już ich nie będzie ani w domu, ani we wsi. „– Poszliśmy do domu. Matka przy stole naprzeciw okna robiła pierogi. Coś jej z ręki nagle wypadło. Powiedziała: „Zaraz coś będzie”. I za chwilę patrzymy przez okno, idą Ukraińcy z lasu. Mama mówi do ojca: „Uciekajmy, bo nas pobiją” (w tym przypadku pobić w miejscowym dialekcie znaczyło zabić – dop. red.). A ojciec: „A przyjdą, zobaczą i pójdą”. Bo nieraz przychodzili. Tym razem Ukraińców przyszło trzech – wspomina pan Franciszek w swoim mieszkaniu na czwartym piętrze na jednym z blokowisk w Nowej Soli. /…/ – Koło naszego domu była taka góra i cerkiew. Ja i kuzynki uciekliśmy zaraz na tę górę. One miały po 14-17 lat. Były szybkie. Nie mogłem za nimi nadążyć. Niecałe pół godziny później usłyszeliśmy strzały: jeden, drugi, trzeci, aż z kilkanaście. W końcu ucichło, kuzynki stanęły na skraju góry, skąd było widać nasze zabudowania. Mówią: „Leżą pobici”. Zeszliśmy z góry, a tam cała droga we krwi. Matka przyleciała z lasu i pyta: „Co się stało?”. „Tam na dole leżą wszyscy” – słyszy. Jeszcze myślała, że ojciec, mój braciszek i siostrzyczka też zaraz przylecą z lasu – mówi pan Franciszek, przerywając na chwilę, żeby otrzeć łzy. Głos mu się łamie, zwłaszcza przy słowach: matka, ojciec, siostrzyczka, braciszek, których już dawno w życiu pana Franciszka nie ma. Tylko ma kopię mapy sprzed II wojny światowej, którą rozkłada na stole. Można zobaczyć odległości pomiędzy wsiami i ich podwójne nazwy, graniczne linie w innych niż dzisiaj miejscach. Tylko na tej mapie i we wspomnieniach został przedwojenny świat. Zdaniem pana Franciszka bestialskiego zabójstwa dokonał ktoś znajomy. Wziął członków trzech rodzin Przytomskich i kazał im iść drogą w kierunku Stożka, a oni go słuchali, nie uciekli. Minęli dom. – Nie wiem, że było trzech mężczyzn, że oni nie rzucili się na niego. Jakiego zastraszenia, szoku dostali? – zastanawia się pan Franciszek. – Ciotka Joanna Krasicka była ciężko ranna i zdążyła nam opowiedzieć, jak on do nich strzelał, jak do kaczek. Siostra Genowefa trzymała brata. To pierwszą ją zastrzelił, później brata Andrzeja, później ojca. Siostra miała całą głowę rozerwaną i sam widziałem, że miała nogi oberwane. Brat miał głowę przestrzeloną, a ojciec głowę i stopy. Ukraińcy kazali ciała posprzątać. Matka pokazała miejsce w ogrodzie. Tam ludzie wykopali trzy mogiły i złożyli ciała – opowiada pan Franciszek. Franciszek Przytomski jak przez mgłę pamięta siostrę i brata, którzy zginęli 13 maja 1943 roku, ale ojca twarzy wciąż nie może sobie przypomnieć. Tego majowego dnia po tragedii z matką i rodzeństwem uciekli do lasu. I tak uciekali przez wiele miesięcy, aż dzieci trafiły na pięć lat do domu dziecka pod Krakowem, potem w Czerniejewie.” (Eliza Gniewek-Juszczak; w: https://plus.gazetalubuska.pl/wolyn-utracona-radosc-dziecinstwa-wspomnienia-franciszka-przytomskiego/ar/12554884 ).
W kol. Józefin pow. Łuck zamordowali 4 Polaków: 20-letnią Anastazję Zalewską oraz 3-osobową rodzinę z 5-letnią córką Henią Zalewską, którą oprawcy nadziali na sztachetę płotu (Siemaszko…, s. 649).
W kol Radzież pow. Sarny zamordowany został: „Libera Witold 13. 05. 1943, s. Józefa.” (http://free.of.pl/w/wolynskie/miejsca-r/radziez-09.html )
– 1944 roku:
We wsi Freifeld (Kowalówka) pow. Lubaczów Ukraińcy z sotni „Zaliźniaka” zamordowali 9 Polaków (Motyka…, s. 397; Ukraińska…). Oraz: „13.5.44 ta sama sotnia („Mesnyky” – przypis S.Ż.) zniszczyła polską kolonię Freifeld. Przy tym zlikwidowano 9 polskich kolonistów.” (Sprawozdanie ukraińskiego podziemia z maja 1944 r. dotyczące akcji antypolskich; w: Polska i Ukraina w latach trzydziestych–czterdziestych XX wieku. Tom 4. Część druga. Warszawa – Kijów 2005).
We wsiach Honoratówka i Młynisko koło Honoratówki pow. Rohatyń: „13.05.44 r. zostali zamordowani: Malinowski Gustaw; Malinowska Emilia – spaliła się w stodole. 13.05.44 r. podusili się w schronie: Mojsiej Michał l. 20, syn Jana; Mojsiej Józef l. 21, syn Franciszka; Mojsiej Stanisław l. 20 syn Franciszka.” (Prof. dr hab. Leszek S. Jankiewicz: Uzupełnienie…, jw.; Seria – tom 8).
We wsi Horyniec pow. Lubaczów Ukraińcy zamordowali 2 Polaków, w tym kobietę.
Na drodze ze wsi Niemirów do Rawy Ruskiej woj. lwowskie Ukraińcy zamordowali 20 Polaków (Motyka…, s. 397; Ukraińska...). „13.5.44 okr[ęgowa] bojówka zrobiła zasadzkę na Polaków, którzy szli z Niemirowa do Rawy. W rezultacie zlikwidowano 20 Polaków. Podczas walki Polacy ostrzeliwali się, jednak u nas ofiar nie ma.” (Sprawozdanie ukraińskiego podziemia z maja 1944 r. dotyczące akcji antypolskich; w: Polska i Ukraina w latach trzydziestych–czterdziestych XX wieku. Tom 4. Część druga. Warszawa – Kijów 2005).
We wsi Pianowice pow. Sambor policjanci ukraińscy zastrzelili 1 Polaka. „13.V. z Tyrawy, przysiółka Pianowic został śmiertelnie raniony przez policję ukraińską Józef Droński, syn Michała, który szedł do kościoła w Łanowicach. Policjanci chcieli Drońskiego aresztować, ale że ten zaczął uciekać, strzelili do niego. Droński zmarł w szpitalu.” (1944, 7 czerwca – Pismo PolKO w Drohobyczu do Delegata RGO we Lwowie zawierające sprawozdanie o mordach na ludności polskiej. Sprawozdanie z sytuacji w powiecie drohobyckim za czas od 21.IV. do 1.VI.1944 . W: B. Ossol. 16722/1, s. 365, 361-363).
We wsi Rodatycze pow. Gródek Jagielloński: „13.05.44 r. zamordowano Antoniego Winiarza absolwenta gimnazjum, spółdzielcę.” (Prof. dr hab. Leszek S. Jankiewicz: Uzupełnienie…, jw.; Seria – tom 8).
– 1945 roku:
We wsi Horyniec pow. Lubaczów Ukraińcy zamordowali Katarzynę Tymiec, lat 62.
– 1946 roku:
We wsi Habkowce pow. Lesko Ukraińcy zamordowali 19 osób jadących samochodem Komisji Przesiedleńczej, w tym 3 Łemków.
Na cmentarzu w mieście Jarosław ma grób żołnierz WP Piekarski Ryszard ur. 1923, który zginął w obronie ludności polskiej 13 V 1946 r. Piekarski Ryszard – syn Edwarda i Heleny (z d. Kobylska), ur. 23.I.1923 r. w Białymstoku, zam. tamże (?), sierżant WP. 28.VIII.1944 r. wstąpił do WP, brał czynny udział w walkach z oddziałami niemieckimi – odznaczony Krzyżem Walecznych. Po zakończeniu działań wojennych skierowany do walki z oddziałami Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA), zginął w Jarosławiu (woj. podkarpackie) 13.V.1946 r. Po przewiezieniu ciała do Białegostoku, pochowany na Cmentarzu Wojskowym w Białymstoku (Zwierzyniec). W aktach znajduje się odpis zawiadomienia o śmierci przesłanego przez Dowództwo Pułku WP, poczta polowa 52154 (pismo Nr 273 z 21.V.1946 r.). Sygn. Zg. 441/1948. (https://www.bialystok.ap.gov.pl/arch/teksty/zaginieni_cz_II.pdf )