kalendarz pamięci polskich ofiar ukraińskiego ludobójstwa, 28 lutego

– 1943 roku:

W miasteczku Boremel pow. Dubno Ukraińcy zamordowali 3 Polaków, w tym uprowadzeni zostali przez Ukraińców  podających się za policjantów z Demidówki 2 Polacy: kierownik tartaku Mikołaj Masłowski oraz kierownik młyna Stanisław Jabłoński. W marcu ich ciała powiązane drutem kolczastym wyłowiono ze Styru.

We wsi Hubków pow. Kostopol „ukraińscy partyzanci” na czele z mieszkańcem wsi Głuszków sotnikiem inż. Iwanem Szymankiem (przed wojną występującym pod nazwiskiem Jan Główka) i Kowalczukiem zamordowali 7 Polaków: 4-osobową rodzinę oraz 3-osobową nauczycieli, przy czym najpierw poćwiartowali nożami nauczyciela Mariana Wierzbickiego, następnie jego żonę Elżbietę i ich córeczkę Beatę, a zwłoki wrzucili do rzeki Słucz.

We Lwowie policjanci ukraińscy zamordowali Polaka, ucznia gimnazjum, był to Tadeusz Rybaczuk. 

We wsi Ulaniki II pow. Łuck Ukraińcy zastrzelili gajowego Józefa Sawickiego.

– 1944 roku: 

We wsi Bouszów pow. Rohatyn Ukraińcy zamordowali 12 Polaków, w tym kobiety i dzieci. „28.II.1944 Bołszów pow. Rohatyn  Leszczyńska Weronika, ur. 1906 zabita. Watraszyński Albin syn Marcina ur. 1880 – jego żona i syn zabici.” (1944, 17 lipca – Pismo PolKO w Stanisławowie do Dyrektora RGO w Krakowie zawierające imienny spis osób uprowadzonych i zamordowanych od początku napadów, od września 1943 do 15 lipca 1944. W: B. Ossol. 16721/1, s. 349-373). 

W przysiółku Cepuchy należącym do wsi Ceperów pow. Lwów (niedaleko Jaryczowa): „28 lutego 1944 roku do osady Cepuchy pow. Lwów Ukraińcy przyszli o trzeciej nad ranem. Byli zaskoczeni nieobecnością mężczyzn. Nie przypuszczali, że mógł ich ktoś ostrzec. Chodzili od domu do domu zganiając ludzi w jedno miejsce, do murowanego domu Michała Cepucha, mego Ojca. Czekali na powrót mężczyzn do 15 – tej, rabując w tym czasie opuszczone domy. /…/ Od zagłady uratowali ich dwaj bracia Zbyszek i Józek Mrozowscy (wówczas 12 – 13 letni chłopcy), którzy jako jedyni ukrywali się z rodzicami w piwnicy swojego domu. Kiedy banderowcy podpalili wieś, owinięci w białe prześcieradła (na zewnątrz leżał śnieg) przedarli się do lasu i pomimo strzałów, jakie za nimi oddano, dotarli na gestapo w Jaryczowie. Zawiadomiono posterunek. I kiedy przerażone kobiety i dzieci, stłoczone w ocalałym domu Michała Cepucha oczekiwali swego końca, usłyszeli strzały z broni maszynowej. To Niemcy tym razem przychodzili z odsieczą.”  (Irena Ratuszna z d. Cepuch; w: www.stankiewicze.com/ludobojstwo.pl). Siekierka…, na s. 615 odnotował: „W lutym 1944 roku, zostało zamordowanych przez banderowców na przysiółku Cepuchy 7 osób NN.”

We wsi Dołohów pow. Rudki Ukraińcy uprowadzili i zamordowali 2 Polaków: inżyniera Władysława Wojnarowskiego  i Dominika Biskowskiego, studenta Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie. „Po uprowadzeniu ojca, 28 lutego 1944 roku, ukraińscy oprawcy uwięzili ojca w budynku pod lasem, należącym do wsi Chłoptycze i tam, przez kilka dni pastwili się nad nim. Najpierw wycięli mu język, potem włożyli go do drewnianej beczki nabitej wewnątrz gwoździami i co pewien czas toczyli tę beczkę, zadając mu straszliwy ból. Po dwóch dniach oprawcy przecięli piłą beczkę, razem z ciałem ojca i następnie wyjęli zwłoki i wrzucili do nieużywanej studni.” (Jacek Wojnarowski; w: Siekierka…, s. 882; lwowskie). „Delegatura nasza w Rudkach zawiadamia nas, że w nocy z 18 na 19.II. br. nieznana banda uprowadziła w nieznanym kierunku ze wsi Dołubow (8 km. od Rudek): 1. Inż. Władysława Wojnarowskiego – kierownika regulacji Dniestru; 2. Dominika Biskowskiego – byłego słuchacza Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie; a ponadto dokonała napadu na pracownika Delegatury Stanisława Beszłeja, który to jednakowoż zdołał zbiec.” (1944, 2 marca – Pismo PolKO Lwów-powiat do Delegata RGO we Lwowie dotyczące napadów i uprowadzeń Polaków w rejonie Rudek. W: B. Ossol. 16721/1, s. 225). „[Zorniska, Gródek] W nocy z dnia 18 na 19 banda złożona z nieznanej liczby osobników uprowadziła w nieznanym kierunku i najprawdopodobniej zamordowała następujące osoby: 1. Inż. Władysław Wojnarowski; 2. Dominik Biskowski, ciał nie znaleziono.” (1943 sierpień – 1944 kwiecień – Meldunki i raporty (wybór) z PolKO Lwów-powiat przesłane do Delegata RGO we Lwowie dotyczące napadów i mordów dokonanych na ludności polskiej powiatu lwowskiego. W B. Ossol. 16722/1, s. 45, 51, 55-63, 67-69).

We wsi Huta Pieniacka pow. Brody esesmani ukraińscy z SS „Galizien – Hałyczyna”, Ukraińcy oraz chłopi ukraińscy z okolicznych wsi w sile kilku tysięcy napastników dokonali rzezi ludności polskiej 1100 – 1300 Polaków, duża polska wieś przestała istnieć. “Huta Pieniacka była duża: stały tu 172 domy, do tego stajnie i obory. Żyło w niej tysiąc osób, w tym sporo uciekinierów z Wołynia. Pacyfikację dokonaną 28 lutego 1944 roku przez SS Galizien oraz UPA przeżyło 160 osób. Ze wsi nic nie pozostało. Przy drodze, która kiedyś prowadziła przez wieś, stoi czarna tablica. Na niej niebiesko-żółte logo nacjonalistycznej partii Swoboda: otwarta dłoń z trzema wyprostowanymi środkowymi palcami. Identyczne jak na flagach powiewających nad kijowskim Majdanem. Tablica przedzielona na pół, po jednej stronie tekst po ukraińsku, po drugiej – po angielsku. Na górze napis: „Prawda o Hucie Pieniackiej”. Podczas II wojny światowej Huta Pieniacka była jednym z największych ośrodków stacjonowania polskich bojowników z AK i bolszewickich dywersyjnych jednostek w Galicji, wspólnie terroryzujących ukraińskie wioski. 28 lutego 1944 r. niemieckie okupacyjne władze przeprowadziły wojskową operację likwidacji polsko-bolszewickiego oddziału. Wioska została zniszczona. Na początku lat 80. sowiecko-polska propaganda rozpowszechniła nieprawdziwą informację o  zniszczeniu wioski Huta Pieniacka przez dywizję SS Galizien oraz żołnierzy Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińskiej Armii Powstańczej”. Franciszek Bąkowski macha ręką, gdy słyszy pytanie o tablicę. Wiele razy przechodził obok, zmierzając do pomnika, na którym wyryto 580  nazwisk ofiar, mieszkańców wioski. 70 lat temu w jedną noc stracił matkę, ojca, brata, krewnych. Prawdę widział na własne oczy. /…/ „– Słyszeliśmy strzały, krzyki, wycie zwierząt. Coś strasznego” – kręci głową pan Franciszek. Za żołnierzami szli bojownicy z UPA i zwykli Ukraińcy z okolicznych wiosek, którzy plądrowali opustoszałe chałupy. „– Janek Sowiński opowiadał, że znał niektórych, że ze swojej kryjówki widział, kto rabował. Kłócili się nawet o to, który pierzynę weźmie. A jak już zrabowali, co tylko się dało, podpalali gospodarstwo” – mówi Franciszek Bąkowski. Obok Bąkowskich mieszkali Kierepkowie. Urszula Kierepka była położną. Wieczorem, tuż przed pacyfikacją, została wezwana do porodu. Jej wnuk, dziś 84-letni Sulimir Stanisław Żuk, z trudem wraca wspomnieniami do tego dnia. Miał wtedy niespełna 14 lat. „– Wraz z rodzącą kobietą wywleczono babcię z domu, biciem i wrzaskami popędzono do kościoła. Dziadek schował się w piwnicy, zamknął drzwi od wewnątrz, przykrył się kocem i przysypał kartoflami. Ukraińscy faszyści splądrowali dom, wyłamali drzwi do piwnicy, rozejrzeli się po ciemnym wnętrzu, ale dziadka nie zauważyli” – opowiada. Dziecko przyszło na świat w kościele. Franciszek Bąkowski przechowuje list od wnuczki kobiety, która widziała, jaki los spotkał rodzącą matkę, jej dziecko i akuszerkę. Z relacji wynika, że pilnujący mieszkańców wsi ukraiński esesman rozdeptał noworodka. „Dzielna akuszerka chciała uratować dziecko i jego matkę, ale ten zbrodniarz zabił je” – czyta fragment listu pan Franciszek i pokazuje kolejne zdania: „Babcia była wtedy odrętwiała, nic nie czuła, nie miała żadnych myśli. (…) esesman kazał jej wziąć to roztrzaskane maleństwo i wynieść z kościoła.”. Siostra pana Franciszka, Stefania, przez ponad 40 lat nie chciała opowiadać o tym, co widziała w czasie pacyfikacji wsi i jak tego dnia ocalała. Dusiła w sobie wspomnienia. „– Stefci udało się wydostać z płonącej stodoły” – mówi pan Franciszek. Kiedy prowadzono ją w grupie dziewcząt i kobiet do kościoła, mijała ogarnięte pożarem zabudowania, z których dobiegały krzyki palonych żywcem ludzi. Później w zgliszczach jednej z tamtych stodół znaleziono szczątki ich ojca. Ukraińcy wypędzili ją z kościoła w jednej z ostatnich grup. Prosto do stodoły Relichów, jednych z bogatszych gospodarzy. Wprowadzili ok. 40 osób, zaryglowali wrota, zadrutowali, aby nikt nie mógł się wydostać, i zaczęli oblewać ściany benzyną. “– Gdy do środka zaczął przedostawać się dym i płomienie, wybuchła panika. Stefcia miała wiele szczęścia, uratowało ją to, że znała tę stodołę. Bawiła się w niej kiedyś z córką gospodarza i wiedziała, że jest tam zapasowe wyjście z tyłu, do ogrodu” – opowiada pan Franciszek. “– Ale ogród był zasypany śniegiem i zaspa blokowała drzwi.” Przepychały wierzeje razem, kilka koleżanek. Wśród nich była Wanda Gośniowska, starsza o kilka lat od Stefanii i silniejsza. Gdy w końcu zbity śnieg ustąpił, rozbiegły się po polu, osiem, może dziesięć dziewcząt. Żołnierze strzelali za nimi. Masakry dokonali Ukraińcy z 4. Galicyjskiego Ochotniczego Pułku Policyjnego należącego do 14. Dywizji SS Galizien. Ten fakt według prokuratorów badających pacyfikację Huty Pieniackiej nie podlega dyskusji. Nie mają też wątpliwości, że pomagali im partyzanci z UPA. /…/ Wanda Gośniowska opowiadała, jak skatowano jej ojca. Zapamiętała, jak przyprowadzono go do kościoła w zakrwawionej koszuli. Dowódca lokalnego oddziału samoobrony Kazimierz Wojciechowski najpierw był torturowany, następnie został oblany benzyną i podpalony. Podobny los spotkał Wojciecha Szmigielskiego. Za to, że ukrywał w domu rannego radzieckiego partyzanta. /…/ Franciszek Bąkowski pamięta, że cmentarz był na obrzeżach wioski, pamięta, że w samej Hucie Pieniackiej rosło wiele drzew owocowych. Brat Władek przypomniał mu, że przed bramą do ich gospodarstwa zwieszały się dwie piękne czereśnie. Więc pewnego razu poszli ich szukać, cierpliwie spacerowali po zarośniętym ostami polu, próbując odszukać w skrawkach wspomnień właściwą drogę. Znaleźli w końcu spróchniałe resztki dwóch pieńków i tak weszli na teren gospodarstwa. W miejscu, gdzie kiedyś stał ich dom, wyciągnęli spod ziemi dachówkę. „– Tylko tyle mi zostało po rodzicach” – kiwa głową pan Franciszek. Wśród splątanych suchych ostów udało się odnaleźć coś jeszcze. Kamienną figurkę świętego Antoniego, która stała przed domem rodziców Wandy Gośniowskiej. Podnieśli ją, ustawili na nowo. “– Nie widać jej z drogi, ale ja wiem, gdzie stoi” – mówi Franciszek Bąkowski.” (Mariusz Nowik: “Została mi dachówka z domu rodziców”; w: http://wiadomosci.dziennik.pl/historia/wydarzenia/artykuly/452213,huta-pieniacka-28-lutego-1944-ukraincy-z-ss-galizien-wymordowali-polakow-z-huty-pieniackiej-relacje-ocalalych.html; 02.03.2014). 

 „Byłam jedną z ostatnich przyprowadzona do kościoła. Wszystkich, wcześniej tam przyprowadzonych, dzielono na grupy i wyprowadzano do stodół i żywcem palono. Wyszłam z kościoła z ostatnią grupą dziewcząt. Widok jaki się okazał moim oczom był przerażający. Wokół płonęły budynki, słychać było przeraźliwe krzyki palących się ludzi, wyły psy, zewsząd unosił się swąd palonych ciał ludzkich i bydła. Ja i moje współtowarzyszki, zdawałyśmy sobie sprawę, że idziemy na śmierć. Konwojujący nas ukraińscy esesmani popędzali nas, szyderczo śmiejąc się, „Wże propała wasza Polszcza – to je wasza Polszcza”. Kiedy zostałyśmy doprowadzone w pobliże zabudowań Stefanii Relich, zostałyśmy na chwilę zatrzymane, otwarto bramę na podwórze nakazując nam tam wejść. Po przeciwnej stronie płonęły zabudowania Genowefy Bernackiej, skąd dochodziły przeraźliwe jęki palonych tam żywcem ludzi. Konwojenci brutalnie wepchnęli nas na podwórze. Zatrzymali przed stodołą, przed którą stały karnistry z benzyną. Kolbami karabinów wepchnęli nas do wnętrza i zamknęli drzwi. Wewnątrz było sporo słomy i siana. Po przeciwnej stronie były drugie drzwi, prowadzące na ogród. Wykorzystując chwilowy zamęt dostałam się do nich i udało się nam je otworzyć. Z kilkoma dziewczętami, było nas trzy lub cztery, nie pamiętam, rzuciłyśmy się do ucieczki. Po chwili nas zauważono i zaczęto strzelać. Udało się nam jednak przedostać do pobliskiego wąwozu, którym dotarłyśmy do lasu. Po chwili usłyszałyśmy strzały, krzyki, i zobaczyłyśmy jak płonie stodoła z której udało się nam zbiec” (Wanda Gośniowska; w: Komański…, s. 591). „Po odejściu ukraińskich esesmanów z Huty Pieniackiej byłem jednym z pierwszych, którzy dotarli do spalonej wsi. /…/ Dopalały się jeszcze zabudowania, na drogach i polach leżeli martwi ludzie. Dużo widziałem dzieci na sztachetach płotów lub leżących z rozbitymi główkami. Wokoło śnieg był czerwony od ludzkiej krwi. W stodołach leżały dziesiątki zwęglonych ciał ludzkich.” (Bronisław Zagrobny; w: Komański…, s. 611). Wilhelm Kowalczykowski do Huty wrócił 29 lutego 1944 roku. „Pod kościołem rozpoznał swojego dziadka. Starzec siedział skulony, twarz zakrywał dłońmi, a głowę trzymał w kolanach. W wewnętrznej kieszeni spodni chował Krzyż Srebrny Orderu Virtuti Militari. Nazywał się Wojciech Szmigielski i brał udział w nieudanym Powstaniu Styczniowym. Gdy pędzony był na Sybir, zdołał uniknąć śmierci i uciec. Teraz siedział nieruchomo, z wydłubanymi oczami i językiem przybitym do dolnej wargi zardzewiałym gwoździem. Tył głowy i plecy miał spalone. Klatkę piersiową i brzuch przestrzelone przez kule. Jego ubranie ociekało krwią. Niedaleko od tego miejsca, w swojej zagrodzie, przy ulicy Werchobuskiej, leżała trzydziestoletnia Zofia  Hauptman. Jej włosy i ubranie spłonęły. Na ciele zostały tylko strzępki zwęglonego materiału. Obie nogi były przestrzelone powyżej kolan, a brzuch nienaturalnie nabrzmiały. Niedługo miała urodzić swoje pierwsze dziecko. Inna kobieta, kilkanaście minut wcześniej, lub później, zginęła zadźgana bagnetem. Nazywała się Rozalia Sołtys, miała 70 lat i szła zbyt wolno. Najpierw oprawcy ponaglali ją uderzeniami karabinowych luf. Gdy to nie skutkowało, kilkakrotnie wbijano jej ostrze w plecy. Ale i to nie przynosiło rezultatu. Po kolejnym ciosie, zakrwawiona staruszka upadła, a jej brzuch przebił długi nóż. 28 lutego 1944 roku w podobny sposób zginęło jeszcze przynajmniej 865 mieszkańców Huty Pieniackiej, a sama miejscowość przestała istnieć w ciągu kilkunastu godzin. /…/ W środku kościoła, na ławie, siedział partyzant sowiecki. Głowę miał całą zabandażowaną. Obok niego z twarzą przysłoniętą dłońmi kucał dziewięćdziesięcioczteroletni Wojciech Szmigielski. Zanim żołnierze znaleźli ich obu, starzec ukrywał partyzanta w swoim łóżku. Teraz, w kościele, trwało przesłuchanie. Szmigielski próbował zataić tożsamość Sowieta, tłumacząc żołnierzom, że nie wie, kto to jest, bo ten jest ranny i nic nie mówi. Chwilę później obaj byli już torturowani na placu przed kościołem. Szmigielskiemu wykłuli oczy, a język wyciągnęli na zewnątrz i przybili gwoździem do brody. Po torturach wprowadzili ich do kościoła i posadzili partyzanta w konfesjonale, a starca obok niego, na ławce. Następnie obu żywcem spalili. O 13.00 ludzi w kościele ciągle przybywa. Esesmani chodzą między ławami i kolbami tłuką po głowach. Ludzie padają na ziemię, a na ich miejsca wprowadzani są kolejni. Jest duszno i tłoczno. Ukrainiec podający się za Polaka informuje, że świątynia jest zaminowana. Wybucha panika, ale tłum nie jest w stanie sforsować drzwi. Godzinę później oprawcy zaczynają wyprowadzać ludzi z kościoła. Grupy 40-50 Polaków są eskortowane przez kilkunastu Ukraińców uzbrojonych w karabiny. Żołnierze zapewniają kobiety i dzieci, że są prowadzeni do swoich domów.  Tym razem to nie było kłamstwo. Większość ten marsz rzeczywiście zakończyła w swoich chatach i stodołach. Gdzie następnie podpalono ich żywcem. Około godziny 17.00 mord dobiegł końca. Pijackie śpiewy oznaczały zakończenie akcji. Esesmani urządzili jeszcze defiladę na cześć zwycięstwa. i powoli zaczęli opuszczać wieś. Najazd trzech batalionów ukraińskiej dywizji SS-Galizien przetrwało tylko kilka domów i kilkudziesięciu mieszkańców.” (http://www.irekw.internetdsl.pl/huta_pieniacka.html ). „Stanisława Sitnik, która przeżyła masakrę w Hucie Pieniackiej, gdzie w ciągu jednego dnia zamordowano ponad 800 Polaków, mówi, że pamięta zwierzęcy niemal ryk. To byli ludzie. Pędzeni na rzeź ludzie. – Byłam tam osiem lat temu, nie mam zdrowia, to dla mnie zbyt mocne przeżycie – mówi cicho pani Stanisława. – Płakałam, mimo że tam teraz tylko puste pole jest, więcej nic. I te opowieści ludzi, że gdy chcieli tam krowy wypasać, spychacze wpuścili i spod maszyn kości zaczęły wychodzić, czaszki… Tam tyle narodu poszło… Wybaczyć? Nie wiem. Tyle, co tam wycierpieliśmy…” (Dariusz Chajewski: Krwawa niedziela to było apogeum rzezi wołyńskiej. Trauma przywieziona z Wołynia; w: https://plus.gazetalubuska.pl/krwawa-niedziela-to-bylo-apogeum-rzezi-wolynskiej-trauma-przywieziona-z-wolynia/ar/13321676 ). „Sprawozdanie z wypadków w Hucie Pieniackiej. Naoczny świadek i mieszkaniec H.P. opowiada: /…/ Na dany znak rozpoczął się ogień karabinowy naokoło wsi. Pierścień się zacieśniał. Spotkanych ludzi pędzono do kościoła. Ludność widząc, że ma do czynienia z regularnym wojskiem nie uciekała. Kto się tylko ociągał był strzelany na miejscu. SS żołnierze wpadali do chat i mordowali długimi, ostrymi nożami. Sprawozdawca ma taki nóż schowany na pamiątkę. Widział dzieci rozprute nożami, kobiety o poobcinanych piersiach. Gdy ludność spędzono do kościoła i drzwi zamknięto, rozpoczęto kościół minować. Obecni w kościele oczekiwali wysadzenia, w międzyczasie jednak przyjechała starszyzna i miny kazała wydobyć z powrotem. Następnie w kościele zaczęto przeprowadzać segregację. Mężczyzn osobno, kobiety i dzieci osobno. Ta segregacja była jednak bezcelowa, gdyż następnie partiami wyprowadzano ludzi, zamykano do pustych chat, stodół, szop, które podpalano. Sprawozdawca słyszał jęki palonych żywcem, widział kobietę wyskakującą oknem z palącymi włosami i sukniami. Kobieta ta musiała już być obłąkaną lub też przestraszyła się strzałów i skoczyła z powrotem w ogień. Ludzi wyskakujących lub uciekających strzelano. Akcja ta trwała od 1 w nocy do 15-16, padło w niej 2 SS-ów, którzy postrzelali się sami przez nieostrożność. Sprawozdawca mówił z umierającą kobietą, ranną nożem w pierś, zeznała, że krewny ich SS-owiec z pobliskiej wsi, mimo zaklęć męża, jego zastrzelił, dziecko zarżnął, ją przebił nożem mówiąc: “Teraz wojna – nie ma krewnych”.  (1944, luty – Sprawozdanie z napadu Dywizji Hałyczyna SS na Hutę Pieniacką. W: B. Ossol. 16722/1, s. 85). “Członek bandy UPA Dowhań Justyn s. Wasyla zeznał: „Nie pamiętam dokładnie daty, lecz  dobrze wiem, że pod koniec lutego 1944 roku, wczesnym rankiem, do mojego mieszkania  wpadł Melnyk Iwan s. Zachara i kazał mi szybko stawić się przed chałupą Jakimowa Jakiwa, gdzie otrzymam broń. Przy tym powiadomił mnie on, że zaraz cała banda UPA wspólnie z [bandą z] Wołynia i niemieckimi wojskami «SS-Galizien» ruszy na wieś Huta Pieniacka. Stawiłem się w wymienionym wyżej miejscu, gdzie Jakimow Jakiw wydał mi karabin rosyjskiego typu i do niego 15 sztuk ostrych naboi. Melnyk Iwan, Jakimow Jakiw i dowódca wołyńskiej bandy UPA oznajmili wszystkim uczestnikom, że zaraz ruszymy na wieś Huta  Pieniacka, żeby rozprawić się z mieszkańcami, ponieważ pomagają oni czerwonej partyzantce. Po otrzymaniu tych krótkich informacji i zakończeniu przygotowań, ruszyły na podwodach niemieckie wojska «SS-Galizien» w l[iczbie] 200 ludzi. Na ich czele pojechali saniami starosta Sieluprawy Kawecz Josyp s. Maksyma z dowódcą – Niemcem w stopniu kapitana. Drugimi sańmi, również na przedzie, pojechali Żarkowśkyj Wasyl s. Iwana i Żarkowśkyj Stepan. Za Niemcami, mniej więcej 15–20 minut później, ruszyła na Hutę Pieniacką również  nasza banda wspólnie z wołyńską bandą UPA. Jak tylko zaczęliśmy podchodzić do  wymienionej wyżej wsi, Niemcy otworzyli ogień z dwóch armat i karabinów maszynowych,  otaczając jednocześnie wieś ze wszystkich stron. Członkowie bandy UPA, którzy wówczas nadeszli, na rozkaz Melnyka Iwana s. Zachara i Żarkowśkiego Petra oraz dowódcy wołyńskiej bandy, również okrążyli wieś i robili to samo, co Niemcy, tzn. podpalali domy i inne zabudowania, a mieszkańców eskortowali do kościoła. Tych, którzy próbowali ukryć się, rozstrzeliwali na miejscu oraz otwierali silny ogień karabinowy do uciekających. Po tym, jak pierścień okrążenia, w którym była wieś, zacisnął się i akcja zbliżała się do końca, ludzie z kościoła zostali przeprowadzeni do szop i domów. Następnie zamykano je i podpalano. Mieszkańców wsi Huta Pieniacka zapędzono do 4 lub 5 szop, w których znalazło się, ogólnie biorąc, około 700–750 l[udzi]. Wszyscy zostali spaleni. Pogrom wymienionej wsi trwał od 8 godziny rano do 2–3 po południu. Następnie niemieckie wojska zabrały przede wszystkim całe bydło – krowy, konie, owce,  świnie oraz zboże, a członkowie bandy UPA wzięli odzież, drób oraz inne rzeczy, po czym razem z niemieckimi wojskami wrócili do wsi Żarków, gdzie Niemcy sprzedali mieszkańcom za wódkę część bydła, głównie krowy.” (Wyciąg ze sprawy agenturalnej NKGB USRS  nr 40 „Zwiery”, jedn.  Arch. 2387, s. 26, 50, 55, 56, 112 .PA SBU, F. 26, op. 2, spr. 2, k. 208–211.; w: http://koris.com.ua/other/14728/index.html?page=101 ). 

W kol. Hucisko Pieniackie należącej do wsi Pieniaki pow. Brody esesmani ukraińscy z SS „Galizien – Hałyczyna” oraz upowcy zamordowali 128 Polaków. Natomiast Władysław Kubów podaje (Terroryzm na Podolu): „28.02.44 r. w Hucisku Pieniackim SS “Hałyczyna” wymordowała 62 mieszkańców. Zginęli: Górski Antoni, Górski Marcin, jego żona Klara, ich synowie: Józef i Jan, Ferdyczowska Emilia i jej niemowlę, Jurkiewicz Antoni, jego żona Emilia, ich dzieci: córka Weronika i syn Edward, Jurkiewicz Bronisław, jego żona Elżbieta, ich dwaj synowie, Kobylański Jan, jego matka Barbara, żona Stefania i ich troje dzieci, małżeństwo Kowalskich i dwoje ich dzieci, Kowalewska Bronisława i jej matka, Jarosz Stanisław, jego matka Stanisława, Mendelski Józef, jego żona i ich córki: Agnieszka i Maria, Mendelski Wojciech, Maksymów Władysław, małżeństwo Niedźwiedzkich i czworo ich dzieci, Orłowski Jan, jego matka i syn oraz córka, Orłowska Wanda i dwoje dzieci oraz jej matka, Orłowska Olga, jej dziecko i matka Orłowska Tekla, Orłowski Jan i jego żona, Podgórska N. i dwie córki, Żuczkowski Józef i jego żona oraz syn Jerzy.”. Komański…., s. 65 – 66 dokumentuje napad z 13 lutego i mord 55 Polaków.

We wsi Jaryszów Nowy pow. Lwów banderowcy zamordowali  Wacława Cisińskiego.

W mieście Lwów Ukraińcy zamordowali 3 Polaków (byli to: Stanisław Mały, 20-letni Mieczysław Balicki i Stanisław Leskowicz) oraz zrabowali ich dokumenty. „28.II.44. Lwów: Mały Stanisław, zam. ul. Jakuba 117 zamordowany.” (1944. luty – marzec – Wykazy mordów i napadów na ludność polską sporządzone w RGO we Lwowie na podstawie meldunków przekazanych z terenu. W: B. Ossol. 16722/2, s. 219-253). Oraz: „28.02.44 r. zam. Leskowicza Stanisława l. 23 ze Straży Pożarnej na Łyczakowie.” (Prof. dr hab. Leszek S. Jankiewicz: Uzupełnienie…, jw.;  Seria – tom 8)

We wsi Małków pow. Hrubieszów Batalion BCh „Rysia” i oddział AK „Czarusia” z obwodu hrubieszowskiego stoczyły bitwę z oddziałami niemiecko-ukraińskimi w obronie pacyfikowanej wsi Małków; w czasie bitwy włączyły się do walki dalsze 3 plutony AK. Niemiecko-ukraińska ekspedycja zakończyła się klęską, Polacy zdobyli dużą ilość broni i amunicji; partyzanci stracili 6 żołnierzy, a 16 odniosło rany. 

We wsi Modryniec pow. Hrubieszów policjanci ukraińscy z bojówką UNS ze wsi Szychowce zamordowali na terenie folwarku 3 Polaków, w tym 2 kobiety o tym samym nazwisku: Katarzynę oraz Henrykę Cieślę.

We wsi Okno pow. Skałat banderowcy uprowadzili i zamordowali 8 Polaków.

We wsi Połonice pow. Przemyślany został zamordowany przez Ukraińców Kosydor Wojciech. .(Józef Wyspiański: Skutki napadów ukraińskich nacjonalistów w powiecie Przemyślanyw: Ludobójstwo OUN-UPA na Kresach Południowo-Wschodnich, tom 10, Kędzierzyn-Koźle 2018).

We wsi Rudniki pow. Kowel zamordowali 5 Polaków, w tym troje rodzeństwa z 18-letnią dziewczyną.

We wsi Rulikówka pow. Hrubieszów policjanci ukraińscy z bojówka UNS ze wsi Szychowce zamordowali kilku Polaków i spalili wieś (Grzegorz Motyka: Tak było w Bieszczadach;…, s. 183).

W miasteczku Sokołówka (Sokołówka Hetmańska) pow. Złoczów:  Ks. Jan Wiszniowski, ur. w 1912 r., administrator parafii Sokołówka Hetmańska, pow. Złoczów. Zamordowany przez UPA 28.02. 1944 r. „Porwany podczas napadu na wieś i plebanię przez oddział ukraińskiej ludobójczej organizacji OUN/UP. Ukraińcy zapewniali wcześniej, że nic mu nie grozi, a parę dni później napadli na wieś. Zamordowany przy próbie ucieczki – postrzelony, a następnie zakłuty nożami.” (http://www.swzygmunt.knc.pl/MARTYROLOGIUM/POLISHRELIGIOUS/vPOLISH/HTMs/POLISHRELIGIOUSmartyr2999.htm ).  „28.02.1944 r. został zamordowany Kargol Jan.” (prof. dr hab. Leszek Jankiewicz: Uzupełnienie…, jw., tom 7).

We wsi Tłusteńkie pow. Kopyczyńce Ukraińcy zamordowali w majątku 2 Polaków.

We wsi Tudorów pow. Kopyczyńce Ukraińcy zamordowali 3 Polki, w tym 2 na terenie majątku Dębina.

We wsi Wanat pow. Garwolin Niemcy z udziałem Ukraińców dokonali pacyfikacji wsi mordując 108 Polaków, w tym 47 dzieci i młodzieży w wieku od 1 miesiąca do 16 lat, 37 kobiet w wieku od 18 do 78 lat oraz 24 mężczyzn w wieku od 18 do 88 lat. W pacyfikacji brali udział żandarmi z posterunków: Garwolina, Żelechowa, Sobolewa, Sobienich-Jezior i Kołbieli. Ponadto ze Starostwa Powiatowego w Garwolinie przybyły do Wanat: oddział policji specjalnej, funkcjonariusze Kryminalpolizei i Schutzpolizei, oddział pomocniczej policji ukraińskiej stacjonującej w majątku Zawady obok Garwolina i funkcjonariusze policji polskiej tzw. granatowej z Garwolina. Ściągnięto około 800 żandarmów, Schupo i Ukraińców z Siedlec, Mińska Mazowieckiego, Warszawy i Rembertowa.  Pacyfikację Wanat przeżyły tylko dwie osoby: Julianna Olejnik i Władysław Górzkowski. Julianna Olejnik:: „Tamtego dnia weszło do kuchni trzech Ukraińców w hitlerowskich mundurach. Pytali o męża. Odpowiedziałam, że jest w stodole. Na moje słowa, że wywiązaliśmy się z kontyngentu, mogę nawet pokazać im kwity, jeden z oprawców ryknął na mnie -idź ty!-. W tym momencie kula z jego pistoletu trafiła mnie w szyję. Strzelił również do mojej siostry. Straciłam przytomność. Gdy się ocknęłam, usłyszałam lamenty mojej mamy, która powtarzała: -wszystkie moje dzieci zabite. /…/  Kiedy wychodzili, jeden nich (Ukraińców) podwinął mi sukienkę i uszczypnął w pośladki. Leżałyśmy spokojnie. Hitlerowcy podpalili dom. Tymczasem siostra schroniła się w piwnicy, tam jednak dostrzegli ją żandarmi i natychmiast zastrzelili. Ogień ogarnął cały dom. Nie było, czym oddychać. W pewnym momencie z łóżka zerwał się Zygmuś krzycząc: -mamusiu, parzy mnie, parzy!-. Ostatkiem sił próbowałam go ratować. Zza okna padł strzał. Dziecko upadło martwe, a ja znowu zemdlałam. Gdy odzyskałam przytomność, wyczołgałam się do sieni. Wkrótce zaczęła płonąć kuchnia. Na czworakach wyszłam z domu i położyłam się pod płotem. Potem przeczołgałam się do studni i ukryłam się w dole po wapnie. Było mi strasznie zimno, więc wydostałam się z tego dołu i położyłam koło płonącego domu. Kiedy spadła na mnie paląca się szczapa i zatliła mi się suknia, przedostałam się stamtąd do kopca z brukwią i burakami. Następnego dnia odnaleźli mnie w nim ludzie z sąsiednich wsi.” Wspomina Władysław Górzkowski: „Około godz. 7.00 rano przeszła przez wieś grupa młodzieży mordując kolejno w zagrodach wszystkich bez wyboru – mężczyzn, kobiety i dzieci. Żołnierze z następnych grup wyprowadzali inwentarz żywy, wynosili z mieszkań odzież. Czterej żołnierze z ostatniej grupy chodzili od zagrody do zagrody i zapalali wszystkie budynki. Zagrody w Wanatach stały w pewnej odległości jedna od drugiej. Żona moja przebywająca tego dnia na podwórzu usłyszała w pewnej chwili strzały padające w obrębie zagrody mojego stryjecznego brata. Jeden z żołnierzy po wyjściu z jego domu skierował swe kroki do nas. Gdy wszedł do sieni strzelił na postrach. Następnie zastrzelił w pokoju po drugiej stronie sieni mojego lokatora Jana Boratyńskiego i jego syna Zdzisława. Potem wszedł do mojego pokoju i skierował pistolet do mnie. Zdążyłem zasłonić głowę rękoma, a kula przeszła mi przez obie ręce nie naruszając kości. Rzuciłem się na ziemię. Żołnierz zabił potem moją żonę, po chwili stanął na moich plecach. Słyszałem, jak obszedł całe mieszkanie i gdy upewnił się, że nikogo więcej nie ma, wyszedł. Wówczas podniosłem się i usiłowałem podnieść żonę, która otrzymała postrzał w głowę i niestety już nie żyła. Usłyszałem głosy Niemców dochodzących z mego podwórza, więc umazałem się krwią żony i położyłem ponownie na podłodze udając nieżywego. Leżałem tak ok. 15 minut, po czym wyszedłem do obory i tam schroniłem się na strychu. W międzyczasie Niemcy weszli do mojego domu i obrabowali go. Ponieważ zostawiłem krwawy ślad ręki na stole, żołnierze domyślili się, ze ktoś ranny uciekł z domu. Słyszałem jak jeden z żołnierzy powiedział po ukraińsku, że i tak spłonę, gdy podpalą całą zagrodę. Orientowałem się, że żołnierze ci byli przeważnie Ukraińcami służącymi w wojsku niemieckim. Widziałem potem przez szparę w ścianie obory jak następna grupa żołnierzy zabierała mój inwentarz. Widziałem też stamtąd jak płonęły wszystkie zagrody, a ogień począł zbliżać się do mego gospodarstwa. Czterej żołnierze zapalili moje zabudowania przy pomocy nafty lub benzyny. Obora miała połączenie z budynkiem mieszkalnym. Dach był kryty blachą i papą. Gdy żar ognia i dym począł mnie dusić, skoczyłem na ziemię i ukryłem się wśród płonących budynków. Wkrótce zdołałem wejść do piwnicy domu mieszkalnego, której ogień nie objął. Tam przesiedziałem do wieczora.”  (Michał Bożek: Łaskarzew 1939 – 1945; w:  http://free.of.pl/l/laskare/historia_laskarzew_1939-1945_4.html ).

We wsi Żędowice pow. Przemyślany zamordowani zostali: Tracz Michał, lat 30;  Balicki Michał; Cyganiuk oraz 3 jego synów; Kubiszyn Marcin lat ok. 75 oraz jego żona Kubiszyn Michalina  lat 70 i ich syn Kubiszyn Michał lat 28; Majewski oraz jego żona Majewska. (Józef Wyspiański: Barbarzyństwa OUN-UPA, Lubin 2009, s. 151). „Moja mama nie bardzo chciała wracać wspomnieniami do tamtych okropnych dni. Jako młoda kobieta przeżyła bardzo dużo strachu i upokorzeń, niepewności co do losu swojego i swojej rodziny, doznała głodu i zimna. Spotkał ją niewyobrażalny koszmar, gdyż jej młody mąż w okrutny sposób został zamordowany, została wdową z dwójką małych dzieci: ja, urodzona w1940 r. i mój brat Jan – w 1943 r. Były to okropne czasy dla Polaków tam mieszkających. Najgorsze było ukrywanie się przed bandami UPA, szczególnie zimą, która była wtedy bardzo mroźna. Wielkim problemem było to, że mieszkaliśmy w małej wiosce – my Polacy i Ukraińcy. Wszyscy sąsiedzi znali się, wiedzieli o sobie prawie wszystko, znali każdą kryjówkę i mogli śledzić każdy nasz krok. Mojego tatę, Michała Tracza, Ukraińcy zamordowali w nocy z 28 lutego na 1 marca 1944 r. Jak moja mama dowiedziała się później, to tatę zamordował nasz bardzo bliski sąsiad. Ale nigdy mi nie powiedziała jego nazwiska. Mimo, że mieszkaliśmy na zachodzie Polski wciąż bała się zemsty. Mój dziadek, Jan Tracz, jak odnalazł ciało swojego syna, to wprost uszło z niego życie. Mówił, że w tym czasie nie był „ojcem”, skoro był w stanie to wszystko przeżyć. Tato mój wraz z innymi mężczyznami został zamordowany w pobliskim lesie i przykryty dużymi belami drzewa. Był to dla dziadka okropny widok – widząc tyle ciał na raz. Mój tato miał głowę rozrąbaną siekierą, poderżnięte gardło, w brzuchu miał 17 ran kłutych (prawdopodobnie od bagnetu), oprócz tego połamane ręce i nogi. Z mojej rodziny zginęło bardzo dużo osób za to, że byli Polakami. Dziś już prawie nie ma świadków wydarzeń tamtych lat. Przez wiele lat był to temat tabu, który można było poruszać tylko wśród najbliższej rodziny. Niestety Ci, którzy przeżyli te wydarzenia, też już nie żyją. Ja byłam wtedy dzieckiem, a to co pamiętam, to z opowiadań starszych, którzy wspominali tamte czasy, ale tak, żeby dzieci nie słyszały. To, co wiem na pewno, to to, że z mojej rodziny – oprócz mojego taty – zamordowani zostali jego kuzyni, którzy byli również młodzi, tak jak on – mieli wtedy po 30 lat. Banda UPA zamordowała z mojej rodziny kuzyna taty Michała Balickiego i Michała Kubiszyna oraz jego rodziców, których imion, niestety, nie znam. Z rodziny mojej mamy zamordowani zostali wujek i ciocia Majewscy, również nie znam ich imion. Bandyci dopadli ich zimą ukrytych w sianie i bezlitośnie zadźgali bagnetami. Pamiętam, jak moja mama opowiadała o rodzinie Cyganiuk, z której bandyci zamordowali ojca i 4 synów. Z opowiadań mojego dziadka Jana Tracza wiem, że na naszym podwórku była banda morderców, szukająca mojego ojca. W tym czasie w domu była tylko babcia, która tak się przestraszyła, że po trzech dniach od tego wydarzenia umarła. Gospodarstwo dziadka Tracza było położone blisko majątku pana Nartowskiego, dzielił ich mały strumyk. Ukraińcy spalili ten majątek. Dziadek mój przed wojną był sołtysem we wsi Żędowice. Drugi dziadek, Antoni Ostrowski, był znanym kowalem, a przez jakiś czas nawet wójtem. Miał dość duże gospodarstwo położone pod lasem. Budynki były nowe, a dachy pokryte blachą. Ukraińcy to wszystko spalili. Jak się paliło to słychać było okropny trzask pękających blach. W tym czasie w domu nie było, ani babci, ani dziadka, córki z mężem i dwójki dzieci. Było to straszne przeżycie dla nich, w jednej chwili stracić cały dorobek swojego życia. Na szczęście udało im się przeżyć i dziadkowie po wojnie spotkali się na zachodzie Polski w powiecie Jawor. Byli oni bardzo dobrymi ludźmi i żyli w zgodzie ze sobą, dając dobry przykład rodzinie. Miło ich wspominam i podziwiam, że w tych trudnych czasach poradzili sobie i udało im się uratować resztę rodziny i uciec od tego zła, które spotkało ich od najbliższych sąsiadów. Gdy to wszystko wspominam, to mam mętlik w głowie – że człowiek człowiekowi był wrogiem bez powodu – tylko dlatego, że był Polakiem i katolikiem. Urywa mi się myśl i brak mi słów.” ( Maria Zamorska; w: Józef Wyspiański: Barbarzyństwa OUN-UPA, Lubin 2009, s. 149 – 150). „28.02.1944 r. zostali zam. Tracz Michał l. 30; oraz 2 osoby NN.” (Prof. dr hab. Leszek S. Jankiewicz: Uzupełnienie…, jw.;  Seria – tom 8).

– 1945 roku:

Chlebowice Świrskie pow. Przemyślany został porwany przez bojówkę UPA Komar Antoni, lat 32, (Józef Wyspiański: Skutki napadów ukraińskich nacjonalistów w powiecie Przemyślanyw: Ludobójstwo OUN-UPA na Kresach Południowo-Wschodnich, tom 10, Kędzierzyn-Koźle 2018)

We wsi Hrebenne pow. Tomaszów Lubelski upowcy zakłuli bagnetami 4 Polaków.

We wsi Huta Stara pow. Buczacz podczas drugiego napadu zamordowali 6 Polaków (5 kobiet i 1 mężczyznę). ”Drugi napad miał miejsce pod koniec lutego 1945 r. (najprawdopodobniej było to 28). Mieszkańcy wsi Huta Stara zamordowani podczas drugiego napadu: 1. Żuczkowska Zofia lat ok. 60 – sądząc, że podobnie jak podczas pierwszego napadu kobietom nic się nie stanie, wyszła prosić banderowców aby oszczędzili jej dom, została zabita. 2. Charęza Jan lat ok. 20. 3.Biernacka Maria (zastrzelona). 4. Biernacka Zofia. 5.Biernacka Anna. 6.Biernacka Maria (zastrzelona w czasie próby ukrycia się – strzałem w głowę).” (Roman Romanów, w: www.stankiewicze.com/ludobojstwo.pl). H. Komański, Sz. Siekierka na s. 152 podają tylko napad z 4 marca 1944 roku oraz mord 12 Polaków NN, natomiast prof. L. Jankiewicz podaje 13 nazwisk ofiar pierwszego napadu. „28.02.1945 r. w czasie drugiego napadu zginęło około 12 osób, ustalono tylko część nazwisk:. Biernacka Anna; Biernacka Maria; Biernacka Maria; Biernacka Zofia; Charęza Jan lat około 20;  Żuczkowska Zofia l. 60;  Sześć osób NN.” (prof. dr hab. Leszek Jankiewicz: Uzupełnienie…, jw., tom 7).

We wsi Lubycza Królewska pow. Lubaczów zamordowali 5 Polaków. 

We wsi Michalcze woj. stanisławowskie: „28.02.1945 r. po okrutnych torturach zostali zamordowani: 1-5. Rodzina Bilczyńskich; 6-11. Rodzina Hawryłowiczów;  12. Mastalerz Józefa c. Mikołaja (1906).” (Prof. dr hab. Leszek S. Jankiewicz: Uzupełnienie…, jw.;  Seria – tom 8). 

We wsi Nowosiółki-Bekerów pow. Podhajce napadli na plebanię i zamordowali ks. proboszcza Mariana Dziamarskiego, jego siostrę, gosposię i kobietę ze Lwowa, która korzystała z noclegu na plebanii. Ciało księdza wrzucono do pobliskiego stawu, w którym po pewnym czasie wypłynął na powierzchnię. Był związany drutem  kolczastym. Przed śmiercią na piersiach wypalono mu krzyż, wyrwano paznokcie i język, wydłubano oczy.  „Bardzo obrazowo okoliczności śmierci ks. Dziamarskiego relacjonuje siostra Aniela Koj der ze Zgromadzenia Sióstr Służebniczek NMP w Starej Wsi. Relację spisała w 1947 r. przełożona generalna zgromadzenia s. Eleonora Jankiewicz na prośbę brata księdza, inżyniera Władysława Dziamarskiego: Na pół godziny przed rozegraniem się strasznej tragedii przyszedł śp. ks. Marian do sióstr i prosił, aby przyszły na probostwo a potem pójdą razem do kościoła, by tę noc spędzić (w okolicy bowiem ponawiały się raz po raz napady Ukraińców). Siostry zgodziły się bardzo chętnie na propozycję śp. księdza proboszcza, bo i im było podówczas straszno w domu. Zatrzymały się jeszcze, by się napić i coś ciepłego ubrać. Przy wyjściu z domu słyszały straszny krzyk, probostwo było już otoczone przez ok. 50 drabów, a przed drzwiami frontowymi był ustawiony karabin maszynowy. Sześciu wtargnęło do środka pochwycili ks. Mariana, rzucili Go na ziemię i związali drutem kolczastym. Biedak płakał z bólu i prosił by Mu przynajmniej jedną rękę uwolnili. Siostry podpełzły ogrodem na rękach bliżej probostwa i widziały, jak wyniesiono śp. ks. Mariana i rzucono na sanie. Wzięto też razem z księdzem dziewczynę (niejaką Milę Stajnerówne). Po chwili dali Ukraińcy trzy strzały do śp. ks. Mariana, a Siostry usłyszały jeszcze Jego jęki, które wnet ucichły. Tak samo zamordowano ową dziewczynę. Następnie

rzucono zwłoki do stawu czy rzeki, płynącej blisko plebani. Mieszkańcy Bekerowa stali z daleka, krzyczeli i lamentowali, ażeby ich zabito, skoro zamordowano im ,, Ojca”. O świcie przybiegły do sióstr niejaka panna Nusia, która była świadkiem wszystkiego i matka zamordowanej Stajnerówny, obydwie prawie w koszulach, bo obdarto je i ograbiono ze wszystkiego. Przybyło też wojsko z Podhajec zawiadomione o napadzie, wojsko to rozpoczęło poszukiwania za  zwłokami zamordowanych, ale bezskutecznie. Tak więc śp. ks. Marian padł na posterunku kapłańskim, nakłaniano Go przedtem, by wyjechał i w ten sposób ratował życie, ale On odpowiadał, ze dopóki choćby jeden Polak był w Bekerowie, jego obowiązkiem jest trwać.  /…/ We wsi Nowosiółka-Bekerów oprócz ks. M. Dziamarskiego zginęło 8 osób (nazwiska wszystkich są ustalone), wypędzono ze wsi 1020 osoby, spalono 302 zagrody”. (Dorota Stefańska: Marian Dziamarski (1900-1945) – kapłan, męczennik; w: Biuletyn Szatkowski, Tom 11, 2011 r.).

We wsi Zaleszczyki Stare pow. Zaleszczyki obrabowali gospodarstwa polskie i zamordowali 39 Polaków . 

We wsi Zatwarnica pow. Lesko zamordowali 2 Polaków.  

– 1946 roku: 

We wsi Kamienne pow. Sanok upowcy zamordowali 2 Polaków, natomiast w walce poległo 20 żołnierzy WP a 30 zostało rannych.

We wsi Korzeniec koło Birczy pow. Przemyśl zamordowali 4 Polaków, w tym 3 kobiety.

We wsi Leniuszki pow. Biała Podlaska z rąk UPA zginął Aleksander Antoniuk, rolnik z Leniuszek i członek samoobrony przy posterunku MO w Zabłociu. Został uprowadzony z domu i zamordowany w lesie niedaleko Bokinki Pańskiej. (Agnieszka Kolasa: Działalność OUN-UPA w regionie bialskopodlaskim; w: Radzyński Rocznik Humanistyczny 7, 2009).

We wsi Równiny pow. Włodawa uprowadzili Marcina Dobroszuka i po torturach zamordowali.  

– 1947 roku:

We wsi Serednica pow. Lesko bojówka SB-OUN uprowadziła Zofię Pisiak (lub Tysiak) i po przesłuchaniu powiesiła.

We wsi Żernica Wyżna pow. Lesko bojówka SB-OUN uprowadziła Annę Olszanicką, lat 20 i po przesłuchaniu zamordowała.