Kalendarz pamięci polskich ofiar ukraińskiego ludobójstwa, 9 maja

– 1942 roku:

We wsi Ziemlica pow. Włodzimierz Wołyński policjanci ukraińscy zamordowali leśniczego Czesława Kobylarza, lat 35.

– 1943 roku: 

W kol. Balarka pow. Łuck od lutego Polacy nocowali w lesie, kryli się na bagnach, w zbudowanych schronach. Były liczne odmrożenia, zwłaszcza wśród dzieci. Niektórzy nocowali na drzewach. Część uciekła do Huty Stepańskiej. Pozostało 25 rodzin, które zostały wymordowane 9 maja. Zagrody zostały spalone, wieś przestała istnieć. „Urodziłem się w miejscowości Balarka, gmina Silno, powiat Łuck, parafia Derażne. Rodzina: było nas dwoje braci – ja, Edward, urodziłem się [w] 1933 r., a brat Romuald [w] 1935, też na Balarce. Mieliśmy dwa hektary ziemi, nowy dom drewniany. Żyliśmy skromnie./…/  Ukraińcy napadli na naszą wioskę 9 maja 1943 r. Ojciec był w tym czasie w domu, gotował jedzenie, otwiera drzwi kuzynka i mówi „Wujek, uciekaj, bo jest napad”. Wyszedł z domu. Było już widać, jak z lasu zaczynają okrążać wieś. Ci, co byli [w swych zagrodach], zaczęli uciekać w kierunku małej rzeczki, tam szukali schronienia. Tam również Ojciec uciekł. Ta banda, jak weszła do wioski, zaczęli palić stare domy. Nasz[ego] nie spalili, gdyż był nowy i kryty był gontem. Parę osób zostało z naszej wioski zamordowanych. Ojciec nad ranem przyszedł do nas na Hutę. Z domu wszystko zabrali, nawet [to], co było zakopane – i to poznachodzili i zabrali.” (Edward Szprigiel: Bóg nas uratował. W: http://wolyn.org/index.php/wolyn-wola-o-prawde/842-bog-nas-uratowa.html ). „Atak na naszą kolonię rozpoczął się w drugą niedzielę maja 1943 roku. Dokładnie pamiętam ten dzień: W samo południe wraz z ojcem i jego młodszym bratem – Aleksandrem – po obiedzie wypoczywaliśmy w sadzie. Dzień był słoneczny, upalny. Słońce miało tak silny blask, że aż raziło oczy. Gorące powietrze zastygło bezruchu, że nawet liście osiki nie drżały. Wokół panowała, słodka, głucha cisza, jakby zatrzymał się czas. Ustał nawet szczebiot ptaków i kto żyw szukał cienia. Leżąc na ciepłej, pachnącej ziemi, w cieniu drzewa, słuchałem koncertu pasikoników w trawie. Czułem się senny. Nawet pies zasnął, uwiązany na łańcuchu przy budzie. Tylko ptactwo domowe leniwie snuło się po obejściu. W taki czas zapomina się o nie bezpieczeństwie. Błogi nastrój nagle i w brutalny sposób wdzierając się w ciszę niedzielnego popołudnia przerywał huk wystrzałów z broni palnej od strony puszczy. W jednej chwili stało się jasne – to napad. Zrazu ujrzeliśmy palące się chałupy sąsiadów. Ojciec zauważył, że bandyci używają kul zapalających. Schroniliśmy się błyskawicznie w chacie, gdzie pod ścianą w rogu izby, przerażona matka tuliła płaczące siostry. Chwila wahania, co robić i błyskawiczna, jednomyślna decyzja, należy uciekać w kierunku rzeki na bagna i olsy. Wybiegamy z domu, i biegniemy z górki przez wieś w kierunku starego koryta rzeki. Widzę palące się zagrody. Słyszę świst kul nad głową i okropne krzyki przerażonych ludzi uciekających w tym samym kierunku. Staram się trzymać w pobliżu matki, która na ręku niesie dwuletnią siostrę Alfredę. Obok biegnie ojciec niosąc siostrę Teresę. Jestem piekielnie zmęczony, nad głową świszczą kule, lęk paraliżuje ciało, bolą okaleczone, bose stopy, nie mam siły biec, potykam się o radliny ziemniaków i raz po raz padam.  Matka, słaniając się na nogach, podnosi mnie. Ojciec nawołuje: szybciej i szybciej! Chcę odpocząć, zrobić siusiu – błagam. – Rób w spodnie – prosi matka. – Nie mogę nie potrafię, – odpowiadam płacząc. Biegnąc, czuję jak z każdym krokiem narasta okropny ból brzucha, wydaje się, że za chwilę coś pęknie. Nagle ulga, mam pełne spodnie. Krańcowo wyczerpani, nie mamy już siły biec dalej, chronimy się więc w chacie stryja mojego ojca, która jeszcze się nie pali. On sam nie chce uciekać i namawia nas na pozostanie. Twierdzi, że nic złego nie zrobił Ukraińcom, więc nie musi przed nimi uciekać, jego synowie są innego zdania i błagają go, żeby uciekał. Stryj mojego ojca pomylił się strasznie i przepłacił to życiem, nie wiedział biedny, że Ukraińcy zakładają wymordowanie wszystkich Polaków, bez żadnych wyjątków, od niemowląt po starców. Ukraińcy nie tylko nie oszczędzali swoich sąsiadów Polaków, ale również swoich rodzin z małżeństw polsko-ukraińskich. W chacie u stryja ojca czuliśmy się w miarę bezpiecznie do pewnego momentu. Kiedy kule zaczęły wpadać przez szyby do środka i zaistniała obawa, że od którejś z kul zapalających chata stanie w płomieniach, ogarnął nas strach. – Uciekajmy! – Rozpaczliwie błagam rodziców. Rodzice też musieli się bać, skoro postanowili uciekać dalej. Kilkaset metrów, które pozostały nam do bagien, przebiegliśmy pod gradem kul. Jedynie jakiś cud sprawił, że nie trafiono w nikogo z nas, chociaż wiele osób zginęło lub zostało rannych. Na bagnach brodząc po pas w wodzie, posuwaliśmy szybko się w kierunku koryta rzeki. Bagna znaliśmy dobrze, niejeden raz chodziliśmy tamtędy do rzeki. W miejscach, gdzie było głębiej skakaliśmy z kępy na kępę. Parę razy, jak nie mogłem trafić na twardszy grunt, zapadałem się po uszy i wyciągano mnie z wody. Czułem na sobie zapach mułu i zgniłych liści. Byłem przemoczony do suchej nitki, a z ubrania ociekała strumieniami woda z błotem. Ukraińcy ostrzeliwali teren, ale na bagna nie zapuszczali się. Dla nas znających teren, olsy i bagna stanowiły naturalne zabezpieczenie przed wrogiem. Na bagnach przesiedzieliśmy do wieczora, aż ustały strzały. Po wyjściu z ukrycia, ujrzeliśmy w oddali czerwoną łunę roztaczającą się nad całym widnokręgiem. To płonęła nasza kolonia, a nad nią unosiły się kłęby gęstego dymu, łącząc czarnym, długim welonem ziemię z niebem, zasłaniając zachodzące słońce, wyglądało to upiornie. Chaty z drewna pokryte słomą spłonęły szybko, tylko kikuty kominów stały w miejscu i wyły z bólu, głaskane czerwonymi językami płomieni. Dym kłębił się i wirował wywołując napady kaszlu. Zatykaliśmy usta i nosy stojąc bezradnie w bezpiecznej odległości od ognia, który rozgrzewał powietrze do białości i palił twarze. Czułem smród dymu, spalonych ciał ludzi i zwierząt. Słyszałem łomot własnego serca i przeraźliwe krzyki mieszkańców. Nie miałem już siły dłużej stać. Padłem obolały na ziemi jak pień drzewa odcięty od korzeni, głodny i spragniony w strachu, że wrócą i nas zabiją jak zabili tamtych. Czekaliśmy, aż dym opadnie i każdy z nas szukał wzrokiem swojej chaty, licząc po cichu, że jakimś cudem chociaż częściowo ocalała od pożaru. Niestety złudzenia szybko prysły, pozostała skrzecząca rzeczywistość. Cudu nie było, ogień zabrał nam wszystko, nie było czego ratować. Idąc w kierunku Huty Stefańskiej aby szukać schronienia przechodziliśmy obok jeszcze dymiących się zgliszczy zagrody stryja, który postanowił pozostać, widziałem zwęglone jego ciało na popiołach chaty. Zakłuty bagnetami przez Ukraińców, spłonął wraz z chatą. Świadkami jego śmierci byli synowie, którzy uciekli w ostatniej chwili niezauważeni przez okno z tyłu domu na bagna. Wędrując dalej skrajem wioski usłyszeliśmy z jedynej ocalałej od ognia chaty wołanie konającej kobiety. Chata była niska i przez okno bez trudu było widać pod łóżkiem leżącą w kałuży krwi kobietę pokłutą nożami. Umierając prosiła o pomoc. To była Janka Horoszkiewicz – nasza krewna. Schroniła się pod łóżko bo bała się że wrócą i będą ją dalej torturować. Zmarła na drugi dzień po przewiezieniu do szpitala w Rafałówce, przed śmiercią zdążyła opowiedzieć przebieg wydarzeń. Czułem, się niedobrze, miałem dość podobnych widoków, byłem słaby, wyczerpany, niezdolny do dalszej drogi, wymiotowałem. Tym brutalnym i okrutnym napadem ukraińscy barbarzyńcy zmusili mnie do oglądania tak okrutnych scen. Miałem wtedy pięć lat, a pamiętam tak wiele brutalnych i krwawych epizodów, które prześladują mnie do dzisiaj we wspomnieniach i śnią się po nocach. Zdarza się, że krzyczę we śnie budząc przerażoną rodzinę”. (Fragment wspomnień Edwarda Horoszkiewicza zaprezentowanych w ramach autorskiego odczytu pt: „ Zbrodnie OUN- UPA na Wołyniu w latach okupacji” – Klub Historyczny im. gen. Stefana Roweckiego „Grota” w Kaliszu. Za: http://wolyn.org/index.php/informacje/1062-atak-rozpoczal-sie-w-druga-niedziele-maja-1943-r ).

We wsi Dermań pow. Zdołbunów Ukraińcy zamordowali 66-letniego Piotra Szawrońskiego. 

W kol. Krzeszów pow. Kostopol  banda UPA zamordowała Grzegorza Sawickiego.

– 1944 roku: 

W miasteczku Barysz pow. Buczacz: „Dziadek mojego męża został zamordowany 9.05 1944 r. w miejscowości Barysz gm Buczacz, przeglądaliśmy listę ale nie ma na niej nazwiska dziadka. Mama mojego męża z rodzeństwem i swoją matką przez 6 miesięcy nie spały w swoim domu ze strachu przed napaścią mieszkały wtedy na ul. Zawale”. (Małgorzata; 15.07.08; w: www.stankiewicze.com/ludobojstwo.pl ) H. Komański, Sz. Siekierka…, na s. 140 – 144 nie odnotowali żadnego mordu popełnionego w dniu 9 maja 1944 roku, natomiast zgłaszająca „Małgorzata” nie podała bliższych danych swojego dziadka.

We wsi Czerniłowa pow. Jaworów w przysiółku Lasek Ukraińcy zamordowali 5 rodzin polskich; tj. 21 Polaków.

We wsi Niedzieliska pow. Przemyślany zamordowali 3 Polaków: Dziewałtowski Stanisław lat 5, Rura Adolf lat 17, Rura Jan lat 66. Oraz: Zamordowani zostali: Tereszczyn Adolf, lat 17; Tereszczyn Jan, lat 66. (Józef Wyspiański: Barbarzyństwa OUN-UPA, Lubin 2009, s. 283). 

We wsi Pasieczna pow. Nadwórna  dokument ukraiński podaje: „W dniu 9.05.44. grupa Neczaja zlikwidowała we wsi Pasiczna 25 osób. Reszta uciekła do Bytkowa i Nadwórnej. Powodem był donos na Ukraińców, wskutek czego Niemcy aresztowali 5 osób. Łys.” (IPN BU 1554/177, k. 4-8; w: .http://suozun.org/dowody-zbrodni-oun-i-upa/n_dowody-zbrodni-i-zakamania/?).  Siekierka podaje napad w nocy z 1 na 2 kwietnia 1944 roku i mord 157 Polaków (s. 344, stanisławowskie).

– 1945 roku:

We wsi Basznia Dolna pow. Lubaczów Ukraińcy zamordowali 3 Polaków, w tym 2 siostry Katarzynę Czerwonkę lat 17 i Marię Czerwonkę lat 25 zamordowała należąca do tej bandy „powstańców” Ukrainka o nazwisku Wołk (Wilk), córka kierownika szkoły z Czerwinek. 

We wsi Czerwona Woda pow. Jarosław Ukraińcy zamordowali 2 Polaków, w tym kobietę.

We wsi Monasterz pow. Jarosław zamordowany został przez UPA  Józef Polak.  

We wsi Olszanica pow. Lesko Ukraińcy zamordowali 9 Polaków. Inni: czasie nocnego napadu UPA na stację kolejową zginęło 11 żołnierzy i sokistów a 7 było rannych oraz 9 osób cywilnych a 6 było rannych.

Na terenie powiatu Przemyślany: „Poszukuję informacji o zbrodniach UPA w powiecie Przemyślany (wieś Chlebowce lub Chlebowice, Biskowice i Niedzieliska,  z relacji świadka – mojej babci torturowano tamtejszego księdza ściągając z niego skórę pasami oraz wymordowano mieszkańców wioski w bestialski sposób) w roku 1945, dokładnie 9 maja 1945” (http://www.genocide-pl.prv.pl/).

– 1946 roku:

We wsi Sufczyna pow. Przemyśl Ukraińcy zamordowali Jana Burdziaka.

– 1947 roku:

We wsi Majdan pow. Jarosław zamordowali milicjanta Stanisława Kalisza lat 22. (IPN Opole, 21 grudnia 2018, sygn. akt S 37.2013.Zi; Postanowienie o umorzeniu śledztwa).

We wsi Szczutków pow. Lubaczów zamordowali Józefa Macierewicza ur. 1923 r. (IPN Opole, 21 grudnia 2018, sygn. akt S 37.2013.Zi; Postanowienie o umorzeniu śledztwa.).