kalendarz pamięci polskich ofiar ukraińskiego ludobójstwa, 2 czerwca

– 1941 roku:

We wsi Poruczyn pow. Brzeżany został zamordowany przez Ukraińców Polak, Maślej Józef l. 43 (prof. dr hab. Leszek Jankiewicz: Uzupełnienie…, jw., tom 7). 

We wsi Posuchów pow. Brzeżany: „Wieś prawie cała ukraińska i wybitnie wrogo nastawiona do Polaków. Członkowie UWO brali udział w morderstwach na drodze potutorskiej. W Posuchowie zamordowano w roku 1941 skrytobójczo następujących miejscowych Polaków: 1. Maślaj Józef ur. 1898 – zamordowany 2 VI 1941, uprowadzono go w nocy z domu i zamordowano – znikł bez śladu.”  (dr. Lucyna Kulińska: Preludium zbrodni. Nacjonalizm ukraiński na Brzeżańszczyźnie w latach 1922-1941.; w: Ludobójstwo OUN-UPA na Kresach Południowo-Wschodnich  Dawne Kresy Południowo Wschodnie W Optyce Historycznej i Współczesnej Seria Pod redakcją Witolda Listowskiego Kędzierzyn-Koźle 2012 ).  

– 1943 roku: 

We wsi Hurby pow. Zdołbunów chłopi ukraińscy z sąsiednich wsi otoczyli wieś i ze szczególnym okrucieństwem dokonali rzezi około 250 Polaków. Bandytów było około tysiąca. Mordowali za pomocą siekier i noży. Zabijanych poddawano nieludzkim torturom, kobiety gwałcono przed zamordowaniem. Uratowanym świadkiem zbrodni jest Irena Gajowczyk, wówczas sześcioletnia Irenka Ostaszewska, która po latach odważyła się o niej opowiedzieć: „Uszliśmy może ze 150 metrów, kiedy Mama zauważyła kilku młodych mężczyzn wychodzących z lasu. Każdy miał w ręku siekierę. Mama zaczęła krzyczeć przeraźliwie, abyśmy się chowali. Rozbiegliśmy się wszyscy w zboże na tyle już duże, że pozwalało nam ukryć się. Brat Marcel z siostrą Stasią odbiegł od nas, siostrę Lodzię pociągnęła za sobą jedna z naszych sąsiadek, a ja zostałam z Mamą. Rozpoczęła się rzeź. Ukraińcy uderzali na oślep siekierami i nożami kogo dopadli. Kilku z nich nadjechało na koniach i tratując w poszukiwaniu ofiar zboże – mordowali znalezionych. Kilku Ukraińców podbiegło do mojej mamy i jeden z nich uderzył ją w głowę siekierą. Mama upadła i wypuściła z rąk brata Tadzia, a ja z przerażenia krzyczałam. Na całym polu był ogromny wrzask i lament, ludzie błagali swoich oprawców o darowanie życia, no bo przecież ich znali. Oprawcy byli jednak bezwzględni. Mama czołgając się, przygarnęła do siebie płaczącego Tadzia i zakrwawionemu dała pierś. Po niedługiej chwili Ukraińcy ponownie dobiegli do mojej Mamy i podcięli jej gardło. Jeszcze żyła kiedy zdarli z niej szaty i poodcinali piersi. Ja leżałam przytulona do ziemi, chyba ze strachu nawet nie oddychałam. Mama i Tadzio strasznie się męczyli, Mama powyrywała sobie długie włosy z głowy, była strasznie zmieniona, bałam się jej, prosiła o wodę. Jak trochę się uspokoiło pobiegłam na nasz ogród i na listku kapusty przyniosłam trochę wody, ale nie podałam bo już nie jęczała i bałam się jej. W pewnym momencie zobaczyłam straszny ogień i wycie zwierząt, to paliły się nasze zabudowania, bydło i konie chodziły po ogrodzie, a trzoda i drób paliły się razem z budynkami. Przerażona przesiedziałam do rana przy zwłokach Mamy i brata. Zobaczyłam też inne trupy, bardzo się bałam, było mi zimno, byłam tylko w koszulce. /…/ Ojciec pogrzebał Mamę, dwóch braci i sąsiada w naszym ogrodzie. Mężczyźni połapali swoje konie, było tez kilka wozów i bryczek, które się nie spaliły i zaczęliśmy się szykować do ucieczki, do Mizocza. Na naszym dużym wozie jechał Ojciec, Lodzia, opatulona ranna Stasia, oraz sąsiadka Wasylkowska z dziećmi. Wyjechało kilka furmanek w godzinach wczesnego popołudnia. Ojciec ciągle nas uspokajał, abyśmy nie płakały bo w lesie mogą być Ukraińcy. Po przebyciu przez nas kilku kilometrów, leśną drogę zastąpili Ukraińcy krzycząc: “Siuda jidut Lachy”. Padły strzały, Tatuś krzyknął abyśmy uciekały, lecz sam nie mógł zejść z wozu, był chyba ranny. Wszyscy rozbiegli się po lesie, ja też usiłowałam biec za siostrą Lodzią i innymi ludźmi, ciągle płacząc i potykając się o gałęzie, które były zbyt duże (a może ja byłam zbyt mała), aby podołać w przerażeniu walce o ocalenie. Zgubiłam uciekających ale w zasięgu moich oczu były wozy z końmi, do których zbiegli się Ukraińcy, i ja pobiegłam do Tatusia i widziałam, jak go strasznie bili, a ja stałam przy krzaku i niemiłosiernie krzyczałam. Widziałam jak naszej sąsiadce Wasylkowskiej odrąbywali na pieńku głowę. Mój krzyk był tak przerażający, że jeden z Ukraińców podbiegł do mnie i z rozmachem wbił mi nóż troszeczkę poniżej gardła, a ja dalej krzyczałam i ze strachu nie mogłam się ruszyć z miejsca. UKRAIŃCY byli zajęci mężczyznami i dobytkiem, krzyczeli po imieniu do Ojca, Ojciec też po imieniu błagał Iwana, aby darował mu życie. Ja też znałam tego Iwana, bo ciągle przychodził do naszego Tatusia jako przyjaciel. Ojca bili po głowie i twarzy, zdarli z niego ubranie, a kiedy mnie po raz drugi ujrzeli, postanowili skończyć ze mną raniąc prawą dłoń nożem i przebijając ją na wylot, a lewą rękę raniąc przed łokciem dwa razy. Upadłam. Jeden z Ukraińców chwycił mnie za skórę na plecach, tak jak się łapie kota, i tyle ile miał w garści odciął nożem, potem jeszcze dwa razy ugodził mnie nożem w łopatki i wrzucił w ogromny kopiec mrówek. Chyba straciłam przytomność, jak się ocknęłam był dzień, bardzo byłam obolała, a mrówki tak mnie pogryzły, że byłam bardzo opuchnięta a mrówki były w buzi, w nosie i w tych okropnych ranach. Wyczołgałam się z tego mrowiska, chciało mi się pić. Czołgając się zrywałam zielone jeszcze jagody i tak doczołgałam się do drogi i z przerażeniem zobaczyłam obdartego ze skóry, przywiązanego do drzewa człowieka, a to był mój Ojciec. Odrąbana, i leżąca obok głowa sąsiadki Wasylkowskiej pokryta była mrówkami. Po jakimś czasie usłyszałam nadjeżdżające furmanki, bałam się, ale nie miałam siły aby się ukryć. Leżałam przy drodze. Pamiętam jak podniósł mnie żołnierz (niemiecki) a ja prosiłam, żeby mnie nie zabijał. Coś mówił, ale nie rozumiałam. Po chwili zobaczyłam przy mnie mojego wujka Aleksandra Warnawskiego, który tłumaczył Niemcom, że mnie zna, bo wcześniej poznali na drzewie mojego Ojca. Niemcy zaopiekowali się mną układając na wozie i pojąc bardzo słodką kawą, której smak będę pamiętać zawsze. Opowiadano mi, że mieszkańcy którzy się uratowali, uciekli do Mizocza i po trzech dniach wraz z wojskiem niemieckim, postanowili pojechać do Hurby aby zobaczyć co tam się stało. Tak więc się okazało, że przeleżałam w lesie trzy doby. Na miejscu w Hurbach odnalazła się moja siostra Lodzia, której udało się uciec z lasu. Muszę dodać, że nikt nie zabierał pomordowanych, nie było jak i nie było czasu. Niemcy wyznaczyli bardzo mało czasu na pobyt w naszej wiosce w obawie przed Ukraińcami. Zwłoki wielu mieszkańców Hurbów były przez Ukraińców ponownie wygrzebane i porozrzucane po polach i ogrodach. Wujek Aleksander Warnawski był mężem siostry mojego Ojca. Mnie i siostrę Lodzię wzięli na wychowanie, ja trafiłam do niemieckiego szpitala w Mizoczu. Długo się leczyłam, rany bardzo ropiały. Mam siedem blizn na ciele, które z biegiem lat przestały mi przeszkadzać, jednak okaleczona psychika daje mi znać o sobie przez całe życie.” (Irena Gajowczyk z d. Ostaszewska; w: “Głos Kresowian” – nr 11, maj-czerwiec 2003; za: http://www.nawolyniu.pl/wspomnienia/ocalic.htm ). „Na 3 dzień (5 czerwca 1943 r. ) po dokonaniu morderstwa przez Ukraińców byłem w tej wsi. Już 6 km przed Hurbami, we wsi Czerniawa (gm. Buderaż) natrafiliśmy na rannego Wereszczyńskiego – przestrzelona klatka piersiowa (wyleczony, zamordowany potem w Mizoczu). Dalej, 4 km przed Hurbami, na początku lasu, pośrodku drogi leżał zamordowany Jan Ostaszewski – połamane ręce, połamane kości klatki piersiowej, obok kilkanaście metrów w lesie w mrowisku córka Jana Ostaszewskiego, 6-letnia Irka – 7 ran kłutych, na plecach wycięty kawałek skóry – żyje, mieszka na Śląsku. Jak się później okazało, Ostaszewscy jechali wozem, i na wozie była młodsza córka Stasia poraniona w czasie napadu na Hurby – miała obciętą skórę na brzuszku, jelita były na wierzchu – bandyci zabrali ją razem z dobytkiem, prawdopodobnie nie wiedząc, że znajduje się na wozie. W lesie było pomordowanych kilkanaście osób, przeważnie poderżnięte gardła, poprzykrywane gałęziami. Doszliśmy na miejsce: widok okropny, wieś częściowo spalona, bardzo dużo pomordowanych w najokropniejszy sposób, kobiety w pozycjach, które wskazywały, że gwałcono je przed zamordowaniem. Widziałem mężczyznę z rozrąbaną głową na dwie części, z której pies wyjadał zawartość, widziałem młodego chłopca z odciętą głową od strony karku, trzymała się tułowia na nie odciętym gardle. Widziałem dziecko 2-, 3-letnie na wznak, przybite widłami do ziemi, widziałem mężczyznę w sile wieku, który na skutek ran przy konaniu wygryzł z własnej ręki powyżej łokcia ciało aż do kości (usta zapchane ciałem). Petronela Popławska, około 70 lat – obcięte piersi, poderżnięte gardło; widziałem dzieci – głębokie rany na stopach, rozbite głowy. Dużo ludzi spalonych razem z budynkami, brat mojego ojca jeszcze żył (wkrótce skonał), rodzina jego wymordowana. Nie wszystko widziałem – wieś była rozległa, nie udało się wszystkich przykryć ziemią, brak było łopat, wszystko zrabowane. W tym czasie nie wiedziałem, że w nocy z 25 na 26 sierpnia 1943 r. stracę całą rodzinę: zostali żywcem spaleni w Mizoczu (Jan Filarowski; w: Siemaszko….., s. 1243). . „O zmierzchu 2 czerwca roku 1943 od poszczególnych wsi otaczających Hurby odrywały się grupki po kilkunastu i więcej, zazwyczaj młodych i w sile wieku ludzi, nawykłych do pieszych, wielokilometrowych marszów. Tylko pieszo, wierzchowcem, wozem konnym i rzadko rowerem pokonywano przestrzenie. Nie było autobusów, do kolei też było daleko. Ruszyła jedna sotnia UPA z kurenia Dunaja czy Doksa pod prowidem Zahrawy. A do pomocy sotni zawodowych żołnierzy, stojących podziemnym obozem w lesie pod Antonowcami, dołączyło kilkuset ochotników stanowiących samobronni kuszczowi widdiły z Majdanu, Buderaża, Wielkiej Moszczanicy, Stupna, Bondar, Majdańkiej Huty, Buszczy. Otoczone lasami, jakby schowane w ich ciszy Hurby tylko od południa były odsłonięte przez otaczające je pola, na których rozrzucone były pojedynczo zabudowania. Było tych ochotników prawie tysiąc osób, w tym kilkadziesiąt kobiet, uzbrojonych podobnie jak mężczyźni w widły, siekiery i noże. Strilci UPA oprócz noży i siekier mieli broń palną, ochotnicy tylko siekiery, noże i widły, niektórzy wzięli cepy. Większość szła pieszo, część jechała wierzchem na koniach i furmankami, na które będą ładować zrabowany dobytek, aby przewieźć go jako zdobycz do swoich zagród. Podchodząc skrycie lasami, parowami i zagajnikami, coraz bliżej otaczali wieś z wszystkich stron, czekali przyczajeni wśród krzaków na znak, sygnał do ataku. Ci, którzy otaczali wieś od północy, wschodu i zachodu, przyczaili się w leśnym poszyciu, natomiast ci, którzy otaczali wieś od południa rozłożyli się w wysokim zbożu. Wszyscy czekali na sygnał do ataku. Każda grupka upatrzyła sobie jedną lub dwie zagrody ciemniejące na tle nocnego nieba. Znali tych, na których mieli za chwilę napaść, spotykali się z nimi w sklepach, na zabawach, w gminie w Buderażu, w Dubnie, w Szumsku na targach, w sklepie w Mizoczu albo Majdanie, w lasach podczas wyrębu drzew czy zbierania jagód i grzybów. Słuchali odgłosów porykiwania krów, szczekania psów, wyciągania wody ze studni, zamykania drzwi obór i stodół, gdakania kur, beczenia owiec. Zapalały się nikłe światła w oknach. Oni grupkami wybierali sobie zagrody, rozdzielali półgłosem między siebie domy, na które przyjdzie im ruszyć niebawem, starając się podejść jak najciszej i zaskoczyć mieszkańców jak zwierzynę na polowaniu, najlepiej podczas snu. Na każdą grupę ochotników zbrojnych w narzędzia ręcznego mordu przypadał strilec uzbrojony w broń palną. Słuchali odgłosów życia dobiegających z zagród sąsiadów i napawali się myślą, że oto za chwilę będą mogli napoić się mohoryczą nienawiści, ale także słodyczą zwykłego rabunku. Podzielili się na trzy kręgi stanowiące jakby trzy rzuty. Pierwszy wkraczał do poszczególnych zabudowań, gospodarstw, wyciągając z nich zaskoczonych mieszkańców i mordując. Drugi rzut czekał w zaroślach na skraju lasu lub w polu, przyczajony w rowach, pod miedzami, w wysokim zbożu, czając się na niedobitków ocalałych w czasie rozpoczętej rzezi. Trzeci z wozami konnymi był gotowy do rabunku i wywożenia zdobyczy. Najpierw zabijali wszystkich, których zdołały dosięgnąć ich siekiery, widły i noże.  A zanim podpalili zabudowania, by spalić je z ciałami ofiar, najpierw je grabili z wszystkich cenniejszych rzeczy. Zapadał cichy wieczór, nikt nie spodziewał się, że się zamieni w koszmarną noc. Tylko cerkiew i kościół ich różniły. Bo nawet język jednych i drugich upodabniał się do siebie przez setki lat sąsiedzkiego bytowania. Polscy wieśniacy wymawiali wiele słów po rusińsku, czy jak kto woli po ukraińsku, a Ukraińcy przyjęli do swojej mowy wiele słów polskich. /…/ Nagle tamci grupkami cichaczem ruszają. Każda grupka ma już upatrzony dom, zagrodę, Jest ich około tysiąca, poczynając od kilkunastoletnich chłopców, nawet trzynasto i czternastoletnich. Każdą grupką dowodzi strilec który wydaje polecenia. Nie znosi sprzeciwu. Za sprzeciw może być kula w łeb. Jedni wdzierają się do domów. Każą kłaść się na podłogach. Tych, którzy nie słuchają rozkazu, by się kłaść na podłodze, uderzają siekierami i powalają na ziemię. Inni podpalają stodoły. W świetle pożaru można poznać ich twarze. Ofiary rozpoznają swoich oprawców. Błagają o litość. Te błagania rozlegają się w kilkudziesięciu domach niemal w jednym czasie. Może to tylko straszny żart albo złowrogi sen? Przecież to sąsiedzi, a nie jakieś straszne, krwiożercze diabły! Każdy dom umiera nieco inaczej, jeden w sposób straszniejszy od drugiego. Pierwsze napadnięte domy zostały tak zaskoczone, że z nich nikt się nie ratuje. Z tych, co zostały napadnięte nieco później, ratuje się pewna ilość osób. Jakiś ojciec każe żonie i dzieciom uciekać, a sam chce coś zabrać z domu na drogę. Zabrać cokolwiek do jedzenia. Coś cennego uratować. Zaprząc konie. Jak straszne to musiało być, skoro Niemcy, ich odwieczni wrogowie, musieli być ich wybawicielami. Rano przyjechał oddział niemiecki z Mizocza, by zabrać kilku rannych którzy przeżyli i osłaniać pochowanie martwych. Napastnicy, którzy po popełnionej zbrodni pochowali się po swoich norach, cieszyli się ze swojego zbójeckiego łupu, gdyż Hurby to była bogata wieś. Obrączki ślubne i pierścionki zaręczynowe, złote sygnety, złote bransolety, złote ruble, zegarki, srebrne misy i łyżki, noże, widelce, narzędzia rolnicze, wozy, bele płótna, długie buty robione na zamówienie u szewca w Dubnie lub Szumsku, zwłaszcza tak zwane oficerki. Rozmaite meble, obrazy, makatki, dzieże i niecki, stolnice, konie, krowy, świnie. Wszystko, co miało jakąś wartość, zabrali jak nagrodę za swój zbójecki trud oddany w imię Samistijnoj. /…/ Ktoś zbierał siano już skoszone przez zabitego. Ktoś zbierał potem w sierpniu zboże zasiane przez zabitego. Ktoś zbierał te ziemniaki posadzone przez zabitego. Nie ci, co sieli, tylko ci, co mordowali, zbierali plony tej ziemi. Wielkie fury zwozili. Nastał dostatek, jakiego dawno nie było w ich zagrodach. Powoli niektóre szczegóły się zamazują, ale nadal pozostaje coś, co sprawia, że nawet dzisiaj, po sześćdziesięciu kilku latach, Polak, czyli Lach słyszy coś, co pomimo tego, że przeżył tu wiele strasznych rzeczy, to to co słyszy, wywołuje w nim spore zaskoczenie, jak to się przydarzyło niedawno panom Wereszczyńskiemu i Jastrzębskiemu, którzy przyjeżdżają tutaj po to, by zapalić świeczki swoim zamordowanym wtedy krewnym. W pewnej chwili usłyszeli: – Lepiej tutaj nie przyjeżdżajcie./…/ Czy można pogodzić się z coraz bardziej lub mniej zakamuflowanymi próbami narzucenia na Ukrainie, ale także i w Polsce poglądu, że Polacy na Kresach jakoby zasłużyli na wszystko najgorsze, co ich spotkało, zasłużyli na to, aby ich sąsiedzi mordowali. Jednym słowem Polacy zasłużyli na to, aby dokonano na nich ludobójstwa. A wtedy na Wołyniu były takie czasy, że każdy kto był Polakiem, miał być zamordowany. Dlaczego próbuje się i w Polsce i na Ukrainie zamykać usta tym, którzy przypominają o ukraińskich zbrodniach ? W imię jakich racji?

W roku 1944 Sowieci zlikwidowali pod Hurbami duży oddział UPA. Na pewno było w nim wielu oprawców Polaków sprzed roku. Co za ironia losu! Nie Polacy dokonali aktu zemsty nad niewinną wsią Hurby, lecz ci sami moskiewscy sołdaci, którzy w roku 1939 zadali Polsce i Polakom morderczy cios w plecy! Dziś w tym lesie pod Antonowcami zrekonstruowano i odsłonięto pomnik niedawnej historii, autentyczny obóz powstańców UPA z podziemnymi schronami, szpitalem polowym, szkołą podoficerską, magazynami, rusznikarnią.” (http://www.publixo.com/text/0/t/14006/title/Hurby ).

We wsi Liniów pow. Horochów Ukraińcy zamordowali 4 rodziny polskie, tj. 17 Polaków: rodzinę Odźgów i w tej rodzinie Bronisławę Kawarską, lat 17, siostrzenicę Marii Odźgowej; rodzinę Maćkowiaków spalili żywcem; Sawicką z dziećmi i bratanicą jej męża wrzucili do studni; Helena Tarnawska, żona Dominika,  otrzymała 12 ciosów ostrym narzędziem i została wrzucona do studni razem z 3 ich dzieci, w tym z dwoma żywymi: Władysławem lat 12 i Edwardem lat 6 oraz 3-letnim Eugeniuszem, któremu roztrzaskali głowę o ścianę domu. Rannego Dominika Tarnowskiego do szpitala do Łokacz odwiózł miejscowy Ukrainiec  (Siemaszko…, s. 190 –  191). Zamordowana Helena Tarnawska lat 32 była w 8 miesiącu ciąży (http://wolyn.ovh.org/opisy/linjow-02.html ). „Sabina miała wtedy 8 lat, mieszkała z rodzicami w Koszowie, pow. Łuck, koło Torczyna. Do domu rodziców przyszedł Ukrainiec z Linowa i powiedział, że zamordowano rodzinę ich syna. Udali się więc wozem do Linowa. Zobaczyli tam spalone domy i zabitych ludzi. Bratowa autorki miała 12 kłutych ran, jej ciało wrzucono do studni. Trójkę ich dzieci też wrzucono do studni. Brat się uratował i został zawieziony przez sąsiada Ukraińca do szpitala w Łokaczach. Rodzice wyłowili ciała zabitych członków rodziny i zabrali do domu. Umyli zwłoki i pochowali na cmentarzu w Torczynie. Potem pojechali do szpitala, gdzie znaleźli rannego syna. Miał przestrzelona nogę i połamane żebra. Gdy się wyleczył, wstąpił do niemieckiej żandarmerii. Po jakimś czasie przyjechał po nich i zabrał ich do Łokacz, gdzie było sporo Polaków, którzy uciekli przed bandytami. Tam również Ukraińcy robili napady, ale Niemcy dali Polakom broń, by mogli się bronić. Potem Niemcy wywieźli ich do Włodzimierza. Mężczyźni uciekli z bronią do polskiej partyzantki. Następnie Niemcy zorganizowali transport, ale udało im się uciec i przeczekać, aż przyjdą Sowieci. Autorka opisuje jeszcze inne przypadki mordowania jej krewnych przez Ukraińców, ale też, że zdarzali się Ukraińcy, którzy pomagali Polakom. Niektórzy z nich ponosili za to słoną karę.” (Królikowska Sabina: Wspomnienie wołyńskie. Wysłane przez akalata w ndz., 01/10/2016; w: http://baza.archiwumkobiet.pl/publikacja/wspomnienie-wolynskie ). Rzeź kolejnych około 70 Polaków miała miejsce 11 lipca 1943 roku. 

W kol. Marianówka pow. Łuck zamordowali 13 Polaków, 9 osób z 2 rodzin Piwowarskich wiązali po troje drutem kolczastym i przecinali ciała ofiar piłami. (Siemaszko…, s. 573).

We wsi Tiutkiewicze pow. Równe Ukraińcy w szpitalu zabili 46-letniego Andrzeja Komornickiego.

W pobliżu Włodzimierza Wołyńskiego zamordowali 27-letnią Annę Zajączkównę.

W osadzie Żytyń pow. Równe spalili żywcem 51-letnią Annę Warżałową w jej domu.

– 1944 roku:

We wsi Dąbrowa pow. Tomaszów Lubelski na skraju lasu znaleziono zmasakrowane ciała 4 Polaków: 2 kobiet i 2 dzieci.  „W głębi lasu znajdowały się dalsze zwłoki pomordowanych ludzi” (Konieczny…, s. 215).

We wsiach: Dąbrowa, Rzeczyca, Rzepin pow. Tomaszów Lubelski w walkach z UPA poległo ponad 100 partyzantów AK. Inni: We wsiach Ulhówek, Rzeczyca i Posadów pow. Tomaszów Lubelski w walkach z UPA poległo 71 partyzantów AK a około 100 zostało rannych. „Pod koniec maja 1944 r. wywiad obwodu AK Tomaszów doniósł o przygotowywanym przez UPA decydującym natarciu na wschodnią linię polskich oddziałów na odcinku Tyszowce-Łaszczów-Jarczów. Wobec zbliżającego się frontu wschodniego była to dla Ukraińców ostatnia okazja do masowej likwidacji polskiej ludności. W tamtym rejonie dowództwo UPA dysponowało dwoma kureniami z zagonu im. Bohuna. W gotowości były też kureń Mirosława Onyszkiewicza, „Oresta”, składający się z czterech sotni („Bradziahi”, „Hałajdy”, „Jastruna” i „Korsaka”), kureń „Czernika” w sile trzech sotni („Karpy”, „Bahrianyja” i „Wowki”), sotnie „Jahody” i „Zaliźniaka”.1 czerwca, w godzinach popołudniowych, oddziały polskie zaczęły zajmować pozycje wyjściowe do natarcia. Jakie były ustalenia? Jak czytamy w książce „Partyzancki kraj” Jerzego Markiewicza, polskie oddziały miały rozwinąć od strony Huczwy natarcie na przestrzeni ok. 50 km – od Tyszowiec po Jarczów. Główne uderzenie miało być skierowane na Ulhówek. Znajdowały się tam duże i dobrze wyposażone siły nieprzyjaciela, jak również sztab ukraińskiego zgrupowania. Zdobycie Ulhówka byłoby równoznaczne z przełamaniem pozycji Ukraińców , co stwarzało możliwość rozbicia wielu oddziałów UPA i odrzucenia ich na wschód. Do bitwy doszło 2 czerwca. Najcięższe walki stoczono w rejonie Ulhówka, Rzeczycy i Posadowa. UPA miała zdecydowaną przewagę, dodatkowo Ukraińcom pomagali Niemcy, bombardując oddziały polskie wzdłuż linii toczących się walk. Po stronie polskiej poległo 71 żołnierzy, a około 100 odniosło rany. I choć polskim partyzantom nie udało się przełamać linii zajmowanych przez kurenie UPA i odrzucić oddziałów nieprzyjaciela na wschód, to uderzenie na Ulhówek, Rzeczycę i Posadów sparaliżowało przygotowania ofensywne Ukraińców. Już do końca okupacji kurenie UPA nie podjęły działań i operacji ofensywnych o dużym zasięgu. Ten krwawy bój udaremnił UPA wdarcie się w głąb Zamojszczyzny.” (http://kultura.laszczow.pl/index.php?art=241 ). Lotnictwo niemieckie zbombardowało szpitale polowe w lesie Bukowiec, w Pawłówce, Kolonii Muratyn i folwarku Paszkiewicza. Całodzienna, krwawa bitwa zakończyła się około godziny 16. W czasie jej trwania spłonęły wsie: Posadów, Szlatyn, Łubcze, Żerniki, Rzeczyca, Podlodów i w części Ulhówek, a w czasie wycofywania się oddziałów wieś Zimno. W godzinach wieczornych wszystkie zgrupowania rozpoczęły odwrót, wycofując się na linię rzeki Huczwy.

Na terenie powiatu Tomaszów Lubelski: „Polegli w walce z UPA żołnierze AK: Guzowski Zygmunt poległ 02.06.1944 pod Rzeczycą, Nowak Ryszard poległ w walce z policją ukraińską w Telatynie, Ochman Jan żołn. AK poległ pod Dąbrową, Tatarka Jerzy żołn. AK poległ pod Dąbrową. We wsi Krzywostok „02.06.1944 r. polegli w walce z UPA w rejonie wsi Rzeczyca żołnierze AK: Kot i.n. i Kurzępa Hipolit l. 32.” We wsi i kolonii Księżostany: „02,06.1944 r. w walce z UPA polegli koło wsi Rzeczyca żołnierze AK: Miller Bogdan l. 31, ps. „Bocheński” i Nawrocki Stanisław-Bogdan l. 20, ps. „Szczygieł”. We wsi Podhucie gm. Tarnawatka: „02.06.1944 r. poległ w walce z UPA koło Rzeczycy żołnierz AK: Szary i.n. l. 29, chorąży zawodowy WP.” We wsi Przewale gm. Tyszowce: „02.06.1944 r. poległ partyzant z oddziału Jana Ochmana: NN, ps. „Herman”. We wsi Telatyn: „02.06.44 r. polegli w walce z UPA żołnierze AK: Modrzejewski Józef l. 19 koło wsi Rzeczyca, Modrzejewski Marian l. 21 koło wsi Rzeczyca, Kość Karol koło wsi Rzepin.” We wsi Tyszowce: „02.06.1944 r. poległ w walce z UPA koło wsi Dąbrowa pow. Hrubieszów żołnierz AK: Bojarski Bronisław l. 30.” We wsi Werechanie gm. Rachanie: „02.06.1944 r. polegli w walce z UPA koło wsi Rzeczyca żołnierze AK: 1. Czarnecki Ryszard, 2. Ligęża Jerzy.” We wsi Witków gm. Poturzyn: „02.06.44 r. polegli w walce z UPA pod Rzeczycą dwaj żołnierze AK, obaj z kompanii Telatyn: Dębiński Antoni, ps. „Chmura”, Sapa Stanisław.” (Prof. dr hab. Leszek S. Jankiewicz: Uzupełnienie…, jw.;  Seria – tom 8).

We wsi Stare Sioło pow. Lubaczów Ukraińcy zamordowali 7 Polaków.

W mieście Stryj woj. stanisławowskie zamordowali 4-osobową rodzinę polską, uciekinierów ze wsi Dorżów pow. Żydaczów.  Oraz: „Stryj, 2 czerwca o godz. 20.30 zamordowano urzędnika skarbowego Ferdynanda Mazuraka i jego żonę Emilię. Pozostały dzieci w wieku 5 lat i 5 miesięcy.” (1944, 3 lipca – Pismo PolKO w Stryju do RGO w Krakowie zawierające wykaz napadów na ludność polską w powiecie Stryj, Żydaczów i Rohatyn od maja do czerwca 1944 roku. W: B. Ossol. 16721/2, s. 33-34).

We wsi Wołczyszczowice pow. Lwów: „02.06.44 r. zamordowano następujące osoby: Grzybiak Piotr l. 22; Szczerba Józef l. 45; Szumny Antoni.” (Prof. dr hab. Leszek S. Jankiewicz: Uzupełnienie…, jw.;  Seria – tom 8).

– 1945 roku:

We wsi Buszcze pow. Brzeżany: „W 1945 r. zostali zamordowani: Chamuga (?) Piotr l. 35, (zam. 02.06.45 r.); Zamojska Maria córka Ignacego, l. 54 (zam. 02.06.1945 r.); Popiel Mikołaj l. 65; Popiel Anastazja l. 60.” (prof. dr hab. Leszek Jankiewicz: Uzupełnienie…, jw., tom 7). 

We wsi Iskań pow. Przemyśl Ukraińcy w bestialski sposób zamordowali rodzinę nauczycieli: Polaka, jego żonę Ukrainkę (Marię i Michała Marczaków), jej matkę (teściową Polaka) powiesili głową do dołu „za zdradę narodu ukraińskiego”; ponadto zamordowali jeszcze 1 Polaka; łącznie 2 Polaków i 2 Ukrainki; prawdopodobnie mordu dokonali synowie księdza unickiego Michajło Huka.

We wsi Lisowce pow. Zaleszczyki: „02.06.1945 r. został zam. Polak NN, który przyjechał po paszę dla bydła.” (prof. dr hab. Leszek Jankiewicz: Uzupełnienie…, jw., tom 7).

– 1946 roku:

We wsi Hermanowice pow. Przemyśl bandaUPA, w liczbie ok. 7 banderowców, zastrzeliła Andrzeja Ścielonego, l. 47. (Andrzej Zapałowski: Granica w ogniu. Warszawa 2016, s.170).